Świat widziany oczami rozjechanego psa.


To nie będzie miły temat. Trochę nudny. 
Trochę smutny i sentymentalny jak opowiastki dla grzecznych dziewczynek.
Nie pamiętam, kiedy to było.
Wracałam do domu. Szłam poboczem średnio ruchliwej ulicy.
Samochody mijały mnie od czasu do czasu. W głowie różne niepozbierane myśli.
Najważniejsze, że jestem już blisko. Zaraz skręcę na bezpieczną małą ścieżkę polną. Przejdę kawałek obok wysokich drzew i pola ogołoconego z zielonych krzewów i znajdę się przed moim niepozornym domem. Niby wielkim, ale niepozornym i hałaśliwym. 
Jednym z wielu rosnących tu jak grzyby po deszczu ponurych blokowisk.
Czy coś takiego w ogóle można nazwać domem. Bezpiecznym schronieniem?
Myślę tak o moim domu, niedomu, gdy nagle widzę jego.
To już nie on. Jedynie jego rozkawałkowane zwłoki. Porzucona sierść jak futro z obdartego żywcem królika. Gdzieś obok mały pyszczek wykrzywiony w cierpieniu.
Nie, nieprawda zwierzęta nie cierpią. Czy nie tak mówiła pani na religii? 
To tylko nam się wydaje, że cierpią. Naszym głupim, ograniczonym zmysłom.
Mimo to patrzę na niego. Na psa, którego ktoś przejechał. 
Tutaj przed żelazną bramą, za którą nie wiadomo co. Góry piasku. Pustynia? 
Nowy ciemny blok? Pełna jazgotu fabryka? Czy może cicha, elegancka firma komputerowa?
Oczami wyobraźni już wiem jak to było. 
Jakiś duży, wprost olbrzymi wóz na kółkach, takie jazgotliwe wielkie brzydactwo jechało tędy. Kierowca zajęty jedzeniem kiełbasy, słuchaniem radia i gadaniem przez telefon, nie mógł go widzieć. Zresztą nawet, gdyby nie był tym wszystkim zajęty, czy by go widział. Może akurat w tym momencie wspominałby gołą panienkę z Playboya i jej idealne kształty.
Przejechał go. Pojechał dalej. Nie usłyszał jego płaczu. Nie zobaczył jak umiera.
Tylko ja, gdy się pochylam nad nim widzę to.
Przed oczami mam też mojego dawnego przyjaciela Janka. 
Nie,nie łóżkowego, ale zwykłego.
Śmieje się, mówiąc, mnie możecie pochować pod śmietnikiem. 
Jakie to ma znaczenie, gdzie będzie leżało moje ciało. Moja dusza i tak pójdzie do Boga.
A czy pies ma duszę?
Pytanie podstawowe. Co by powiedziała pani od religii, że nie. Nie ma.
Dlatego wszyscy, gdy umrze mówią, zdechł. Na lepsze słowo sobie nie zasłużył.
Ani na krzyż, ani na godny pochówek, ani na Jezusa, ani na Boga.
A tym czasem pies przed śmiercią widzi jakąś istotę. 
Wielką i pełną światła.
Ona, On mówi, chodź ze mną.
Pies, choć martwy tutaj, tam ożywa. Biegnie i macha ogonem, bo tam dalej, wie to na pewno zupełnie inny magiczny, kolorowy świat.
Jego rozkładające się ciało zostało w tym jak ubranie zimowe, które zostawiamy w szafie, gdy nadejdzie wiosna. Już niepotrzebne. 
Owszem można je włożyć do drewnianej szafy z krzyżem albo zwyczajnie spalić lub po prostu zostawić, tam gdzie jest. Niech ludzie się nad nim zastanawiają.
Pies już i tak nie patrzy na to, co zostawił.
Szczeka radośnie. Skacze. Tam za długim tunelem jest piękny świat. 
Można gonić za motylami i bawić się z innymi psami, kotami i wszelkiego rodzaju zwierzakami. Może nawet z człowiekiem, który też czasem tu zagląda i głaszcze psa. 
Rzuca mu piłkę do zabawy.
Zostawmy szczęśliwego psa. Nie płaczmy za jego ciałem.
I ja odeszłam, bo co miałam zrobić. Ciągnąć gdzieś zwłoki psa?
Pewnie z babcią nie mogłabym tak zrobić. 
W końcu człowiek, ta mądra istota, wybrana przez Boga musi być godnie potraktowana. 
Z pełnym szacunkiem. 
Człowiek to nie pies, a pies to nie człowiek.
I tak doszliśmy do końca mojej dość nudnej opowieści  

Tag: Z życia

Komentarze

Popularne posty