Wyobraźnia matematyczna czasem mi szwankuje.

Już niedługo jeszcze tylko kilka dni i będzie koniec.
Czego? Zapytacie to znaczy zapytają ci, którzy już tego nie mają.
Siedzą sobie posłusznie w swojej ośmio, dwunastogodzinnej pracy i czekają na dwutygodniowy urlop w grudniu.
Może wyjątkowo trzytygodniowy. Jednak bardzo rzadko dwumiesięczny.
Takie lenistwo mogą przeżyć tylko wybrani i nie za darmo. Wcześniej się męczyli.
Kuli, ściągali, biegli po schodach, po śliskich podłogach i słuchali, nawet, gdy słuchać nie chcieli.
Z drugiej strony ci drudzy. Wytrwali, ambitni i prawie wszystkowiedzący, cierpliwi lub niecierpliwi, złośliwi, męczący, szlachetni, wspaniali i co tu dużo mówić tacy sami jak wszyscy inni, a jednak niezupełnie. Inteligentni, nawet jeśli czasem tylko z nazwy. Supermani i superwomanki.
Jedyni w swoim rodzaju. 
Elita, która w razie wojny takiej jak ta z Hitlerem, pierwsza obrywa.
I co to za jedni?
Nieważne, a ci z Was, którzy są ciekawi, może się doczekają odpowiedzi na końcu.
Na razie opowiem Wam pewną historię.


Było lato i jak to latem czasem bywa wszystkim doskwierał upał. 
W dużym mieście prawie pozbawionym wody i lasu nie dało się przeżyć.
Asfalt przyklejał się do opon samochodów i do stóp przechodniów, tych, którzy jeszcze zostali.
Jeszcze nie uciekli, ale już o ucieczce myśleli. Gdzieś w dal. W góry, nad morze, nad jezioro, nad rzekę, na działkę, do Egiptu, bo tam jednak upał większy i bardziej atrakcyjny. Gdziekolwiek.
Byle jak najdalej z tego parnego miasta.
Zaraziłam się tymi myślami jak chorobą tropikalną. Ja też chciałam uciec jak najszybciej i jak najdalej. Zaczęłam więc szukać miejsca przez internet, bo w dzisiejszych czasach inaczej przecież nie można. To jedyny najlepszy sposób na znalezienie właściwego miejsca.
Po kilku dniach szukania, znalazłam wreszcie to miejsce jedyne wspaniałe, chociaż nie gwarantujące słońca, ponieważ u nas w kraju nikt i nic Wam tego nie zagwarantuje.
Mimo to było takie piękne.
Danych podawać nie będę. Po co miejscu moja darmowa reklama. Ono samo się świetnie reklamuje. Jestem pewna, że nadal ma swoich stałych fanów i swoją stronę czy cokolwiek innego w internecie.
Tak więc bez danych. Jeśli ktoś się domyśli lub zgadnie, co to za miejsce, jego, nie mój problem.
W każdym razie znalazłam i byłam prawie szczęśliwa i wcale nie zwracałam uwagi na jeden mały haczyk. Dosłownie malutki. Widoczny tylko dla tych, którzy od lat szukają w internecie i oczywiście dla tych, co jak mój znajomy z Zen mają matematyczną wyobraźnię i słusznie domagali się kiedyś powrotu matury z matematyki. Tych tutaj serdecznie pozdrawiam i przyznaję. 
Bez matematycznej wyobraźni daleko nie zajedziesz.
Wracając do miejsca.
Na zdjęciu w internecie prezentowało się wspaniale, ale jakie tego typu oferty turystyczne źle wyglądają. Wszystkie błyszczą.
Haczykiem była cyfra, a ja się nabrałam, bo z matematyki jestem noga kompletna. 
Zero, albo nawet mniej jak w dawnej starej piosence.
Cyfra brzmiała dwa, a słowa obok kilometry od morza.
To miłe miejsce było tanie, ponieważ było dwa kilometry od morza.
Ale ile to jest dwa kilometry? Nikt mi tego nie powiedział, ani moi bliscy, chyba tak samo ułomni jak ja, jeśli chodzi o matematykę, ani mądra pani z biblioteki, do której chodzę wypożyczać książki, ani pani w sklepie. Po prostu nikt. 
Ludzie bywają czasem złośliwi i nic się na to nie poradzi.
Czasem coś trzeba przeżyć na własnej skórze. Trzeba doświadczyć, żeby wiedzieć i nie popełnić po raz drugi tego samego błędu.
Pojechałam bardzo zadowolona, a na miejscu dopiero okazało się, dlaczego ta akurat kwatera była tania i chodziło nie tylko o kilometry.
Jezioro, które było w reklamie i rzeczywiście było blisko, miało tylko jedną małą wadę. 
Nigdzie w pobliżu plaży nie było. Tylko zielsko i trawa. Chaszcze. 
Od biedy można wziąć kosę i plażę sobie samemu zrobić. Mnie się akurat nie chciało.
Druga sprawa godzina przyjazdu, mojego przyjazdu na miejsce. 
Niby uzgodniona z właścicielami ,,cudnego,,  przybytku, a jednak pani gospodyni zaskoczona. Dlaczego przyjechałam tak wcześnie, przecież ona jeszcze nie zdążyła wyrzucić poprzednich gości.
I tak wcześnie rano chce mi się spać, ale mogę, co najwyżej położyć się na plecaku na drodze albo w krzakach nad jeziorem, albo iść te dwa kilometry na plażę i tam położyć się na piasku. Miła perspektywa. Bardzo miła. 
Pociągu powrotnego nie ma o tej porze. Tym bardziej zwrotu zaliczki. 
Gospodyni zabrała razem ze swoim mężem i koniec.
Co pozostało?Czekać i być cierpliwym, nic więcej.
Później, znacznie później, gdy już tam jestem, dostrzegam, że inni też przyjeżdżają za wcześnie. Oni jednak mają swoje samochody i tam się mogą przespać. 
Mąż pani gospodyni w czasie jednej z wypraw do sklepu, czytaj dużego marketu, do którego życzliwie mnie zabrał, bo akurat miał tam jakiś interes do załatwienia, tłumaczy. Wszystkim mówimy, o której godzinie mają przyjechać, a oni przyjeżdżają jakoś tak dziwnie.
Faktycznie dziwnie. Niby mówiłam pani gospodyni, o której przyjadę, ale ona chyba nie słyszała.
Z drugiej strony ja jej nie słyszałam.
Słyszałam i wiedziałam, to co chciałam wiedzieć, że będzie miło i fajnie.
Było. Poza tym, że nogi mnie bolały od tych codziennych spacerów nad morze i znów schudłam, chociaż tego nie chciałam.
Morał z tej opowieści brzmi o wszystko pytaj dokładnie przed wyjazdem, przed wpłaceniem zaliczki.
Zapytaj o każdy szczegół, zwłaszcza, o której godzinie wpuszczą cię do łóżka i pozwolą odpocząć po długiej podróży. Pytaj oczywiście o kilometry, a jak nie umiesz ich sobie wyobrazić idź do matematyka, tego który chciał matury z matematyki. Ktoś taki na pewno jest bardzo mądry i wszystko ci wytłumaczy.  
  

Komentarze

  1. Na szczęście, takiej dawki „nowych” uczuć jeszcze nigdy sobie nie zafundowałam ;) Byłam na różnych wczasach ale zawsze byłam zadowolona!
    Każda przygoda czegoś nas uczy… każda dobra i zła chwila, która pojawia się w naszym życiu to życiowa lekcja…
    Żyjemy tu po to, żeby doświadczać tego życia w każdej sekundzie. Im więcej przeżyjemy tym będziemy bogatsi w doświadczenia, będziemy wiedzieli jak żyć. Uczymy się na własnych doświadczeniach, najczęściej na własnych bledach, co daje nam większa wiedze na temat życia. Nie powinniśmy więc żałować podjętych decyzji. Widocznie tak miało być, ta podróż miała cię czegoś nauczyć. A dokładnie czego? Myślę, że sama sobie odpowiedziałaś na to pytanie na samym końcu swojej historii ;) Poza tym, inni również mogą czerpać z Twoich własnych doświadczeń. Dzięki Tobie będą teraz wiedzieli o jakie szczegóły zadbać by nie popełnić tego samego błędu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje podróże zawsze mnie czegoś uczą, a są trudne zazwyczaj, bo sama muszę sobie organizować jedzenie. Nikt mi gotowego nie podstawi pod nos. W końcu jak się zrezygnowało z mięsa, to już tak jest. Tak, nie inaczej. Są oczywiście wczasy dla wegetarian, ale dla mnie zwykle niedostępne, bo za drogie, po prostu.
    Nie żałuję żadnego wyjazdu, zwłaszcza teraz gdy prowadzę blog. Moje doświadczenia zawsze mogą się komuś przydać i komuś pomóc lub zwyczajnie dostarczyć zwykłej rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudny wpis :) ja odwrotnie - jak gdzieś już jechałam, to zawsze, obojętnie o której przyjechałam, mogłam się wyspać już na kwaterze. U mnie chyba to raczej kwestia szczęścia. Cudny wpis :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty