Wirus kolorów.

Wbrew pozorom nie będzie o chorobach,
ani o tym, jak zachować zdrowie.
Nic na temat szczepień i tym
podobnych sprawach.
Jedynie o pewnym filmie.
Jesteście ciekawi jakim?
Przeczytajcie.


Było sobie pewne miejsce.
Na razie jeszcze nie zdradzę
jak się nazywało.

Po prostu było.
Istniało w tak zwanej
innej rzeczywistości.

W miejscu tym nie istniały
kolory, chociaż niezupełnie.
Jak w tym starym żarcie.
- Proszę pana - pyta mąż jednej
pani sprzedawcę telewizorów.
- Słucham - odpowiada sprzedawca.
- Niech mi pan powie 
czarny i biały to kolory.
- Tak.
- Żona kazała mi kupić telewizor
kolorowy. Jak biały i czarny
to kolory, poproszę czarno-biały.

Takie tylko kolory występowały
w tym miejscu spoza 
zwyczajnej rzeczywistości.

Ludzie, którzy tam mieszkali
tak się do nich przyzwyczaili,
że nie widzieli powodu,
by się tym martwić.

Zresztą jak mieliby się martwić,
jeśli nigdy nie widzieli innych
kolorów. Nie martwili się
też tym, że istniało tylko
to miejsce i nie byli ciekawi, 
czy coś poza nim jest jeszcze.

Nie przejmowali się brakiem
pożarów, burz, deszczu,
książkami bez treści czyli
takimi z pustymi stronami.

I wszystko było dobrze.
Aż tu nagle w tym nierealnym
miejscu pojawili się ludzie
ze świata rzeczywistego,
dwoje nastolatków chłopak
i dziewczyna, rodzeństwo.

Oni jak mityczny wąż z raju
zaczęli zmieniać miejsce.
Powoli pojawiały się kolory.

Ci przyzwyczajeni do czarnego
i białego protestowali.
Inni się cieszyli.
Dalej to już sobie zobaczycie.

Mnie film skojarzył się
ze światem, w którym
dozwolone jest tylko
myślenie pozytywne.
Nie ma gniewu, smutku,
ani żadnych innych uczuć.
Mamy radość, ale nie całkiem
prawdziwą.

Jest to radość jednowymiarowa,
czarno-biała. Sztucznie słodka.
Nie znając smutku, ludzie
nie potrafią się prawdziwie cieszyć.
Takie przynajmniej 
odnosi się wrażenie.

Niektórzy widzą w tym miejscu
odbicie raju, a to co się dzieje
później to dla nich historia
podobna do tej z Biblii
o wężu, Ewie i Adamie.
Tak więc, film jest całkowicie
niemoralny.

Skąd takie opinie.
A stąd, że w czarno- białym
świecie nie istnieje seks.
Wprowadza go dopiero
bohaterka z realnego świata.
Seks jest jedną 
z przyczyn zmian wokoło.
Seks sprawia, 
że pojawiają się kolory.

Jednak nie tylko seks.
Film byłby zbyt prosty,
gdyby tylko o to chodziło.
Miłość jest główną przyczyną
zmian. Miłość niekoniecznie
do kobiety, do mężczyzny,
ale również do swoich zainteresowań.

Film ogólnie ładny i przyjemny.
Przyjemny to słowo klucz
do tego miejsca,
bo nazywa się ono nie inaczej
jak Miasteczko Przyjemne.
Tak można by było przetłumaczyć
amerykańską nazwę miasta.
Ale o nazwie trochę później.

Gdy film oglądałam, 
podobał mi się.
Dzisiaj, na drugi dzień
po obejrzeniu jest przyjemny,
łatwy do obejrzenia,
dla niewymagającego widza.

Słodka muzyczka z lat 50-tych.
Słodkie budyneczki.
Słodkie panie domu
i eleganccy panowie.
Wszystko super przyjemne.

Tak bardzo, że chciałoby się
puścić pawia na trawnik
dopiero co ostrzyżony.

Bohaterowie z pozoru 
dodają miejscu pieprzu.
Rzeczywistość staje się
kolorowa, więc z założenia
bardziej zróżnicowana.

Jednak jest jakiś niesmak.
Pozostaje niesmak.
Znów, moim zdaniem,
z powodu dużej ilości morałów.

Filmy amerykańskie często mają
to do siebie, że mają mnóstwo
morałów, nie do strawienia.
Jak ciastko z dużą 
ilością kremu.
Bardzo dobry pomysł ginie
zwykle w morałach
i cudownym rozwiązywaniu
wszelkich problemów.

Jest coś do myślenia.
A tak, że nazwa miasteczka
oddaje klimat popularnych
w Hollywood filmów.
One wszystkie spokojnie
mogłyby się podobnie nazywać.
Pod dużą ilością kolorowego
makijażu żyje świat czarno-biały.
Schematy i jeszcze raz schematy.

Mimo to możecie film
obejrzeć, jeśli jeszcze
go nie znacie.
Miła prosta rozrywka
na sobotni wieczór.

,,Miasteczko Pleasantville,,

P.S. Miłego oglądania.





 



Komentarze

Popularne posty