Jonaszowy pies.

Czy pies podobnie jak mityczny
Jonasz może przynosić pecha?
Powiecie, niemożliwe, a jednak...

Zdjęcie ze strony.

Po niedzielnej mszy rano Eugenia i Stanisława
wstąpiły do Stanisławy na herbatę i ciastka.

Znów miały sobie wiele do powiedzenia.
To znaczy wiele miała Eugenia jak zwykle lepiej niż Stanisława
poinformowana na aktualne, blokowe tematy.

- Aurelia wychodzi za mąż.
Oznajmiła zaraz po pierwszym łyku herbaty 
i kęsie herbatników śmietankowych.
- Szkoda, że jej matka nie dożyła. Na pewno by się ucieszyła.
Stwierdziła Stanisława.

- Akurat. Wanda wcale nie chciała mieć zięcia. 
Każdego chłopaka Aurelii odrzucała.
Eugenia zazwyczaj wiedziała wszystko lepiej niż Stanisława.
- Tych wcześniejszych odrzucała, ale Pawła by nie odrzuciła.
Upierała się przy swoim Stanisława.

- A z czym on lepszy?
- Jest lekarzem.
- Jaki z niego lekarz.
Tylko ludzi usypia do operacji.
- Ale lekarz. Dobrze zarabia.
- E, tam. Jakby był chirurgiem albo stomatologiem 
to by dobrze zarabiał.
Z Eugenią nie dało się rozmawiać. Ona zawsze miała rację.
Za to Stanisławie brakowało argumentów i nie mogła dowieść
swoich racji. Dlatego tyle wzdychała w towarzystwie Eugenii.
Wiedziała, że Eugenia się myli, ale jak miała jej to udowodnić.

- Już ma sukienkę?
Zapytała, kierując rozmowę na mniej dyskusyjne tory.
- Była w mieście z koleżanką. Niosły coś w torbie.
Eugenia bardzo chciała do tej torby zajrzeć, 
jakoś prześwietlić ją wzrokiem. Nie dało się.

- Zaprosiła cię na ślub?
Dopytywała Stanisława.
- Tak i na wesele.
W końcu przyjaźniłyśmy się z jej matką.

Akurat, pomyślała Stanisława nie bez cienia zazdrości,
bo chociaż ona też często widywała się i rozmawiała
z matką Aurelii Wandą, nie została zaproszona
ani na ślub ani tym bardziej na wesele.

Nie po raz pierwszy i chyba nie ostatni zapomniano o Stanisławie. 
Nie rzucała się tak w oczy jak Eugenia i nie potrafiła jak ona chodzić za czymś, na czym jej zależało. Tak się przymilać, udawać pomocną sąsiadkę, 
by w rezultacie dostać to, co chciała.

Był to ich pierwszy ślub w bloku od wielu lat.
Niestety tutaj częściej zdarzały się pogrzeby
i zwyczajne życie ,, na kocią łapę,,.
W końcu ludzie coraz rzadziej chodzili do kościoła
i praktykowali zasady wiary. Pewnie większość w żadnego
Boga nie wierzyła, a jak wierzyła to w swoją własną praktyczną,
niewymagającą wersję.

Aurelia patrzyła na swoją ślubną sukienkę.
Już się nie mogła doczekać, kiedy ją założy, kiedy przekroczy próg kościoła prowadzona za rękę przez Pawła, kiedy w końcu opuszczą kościół i będą się bawić w wynajętym przez Pawła lokalu.

Najważniejsze jednak, kiedy znajdą się wreszcie sami
on i ona w jej łóżku, na razie tu, w tym bloku,
w najbliższym czasie w budowanym dla nich 
przez ojca Pawła domu.

Dotąd się z nim nie kochała. Dlaczego?
Ponieważ nie chciała, żeby było jak z poprzednimi, 
z którymi zwykle wszystko kończyło się na seksie, po seksie.

Owszem jej matka miała w tym swój duży udział.
Każdego zaproszonego do ich domu chłopaka potrafiła odstraszyć.

Mówiła mu o wadach Aurelii, o tym, że jako dziecko często
moczyła się w łóżku i teraz czasem jej się to zdarza,
gdy bardzo się zdenerwuje. Jednak przecież to nic takiego.
Młodzi nie muszą spać razem.

Cała mama.
Na szczęście już nie może pokrzyżować Aurelii planów.
Pawła Aurelia poznała już po jej śmierci.

Spotkali się na cmentarzu.
On stał przy grobie swojej matki, a ona przy grobie swojej
czyli jakby połączyły ich zmarłe matki, a co by powiedziała
na to jej matka.

Pewnie ze złości przewróciła by się na drugą stronę, 
a może byłaby jednak zadowolona, że Aurelia
na starość nie będzie sama.

Rozmyślania Aurelii przerwał telefon.
Dzwoniła jej przyjaciółka od lat, jeszcze z czasów szkolnych
Magda.

- Znalazłam psa na ulicy, ale nie mogę go zatrzymać.
Mam straszną alergię.Wiedziałam, że nie będę mogła.
On jednak był taki piękny i biedny. Tak mi było go żal.
Może ty go przygarniesz?

Magda powiedziała to wszystko prawie na jednym wydechu.
Słychać było jak bardzo jest zdenerwowana, jak bardzo przejmuje się losem psa, jak bardzo nie chce oddać go do schroniska, 
bo w schronisku wiadomo, psy nie żyją, egzystują jedynie 
jak zbędne przedmioty, które za chwilę ktoś wyrzuci na śmietnik.

- Wezmę go.
Zdecydowała Aurelia.
- Och, dzięki, dzięki, cudownie.
Cieszyła się Magda.
- Zaraz do ciebie przyjedziemy. Po drodze kupię mu 
miskę i jedzenie.
- Nie musisz. Sama kupię.
- Wiem, ale chcę, chociaż tyle zrobić dla niego.

Cała Magda. 
Jakby nie dość już zrobiła. Zawsze zaangażowana 
po uszy w pomoc innym, zawsze przez innych wykorzystywana
w swojej pracy w Ośrodku Pomocy Społecznej.

Kiedyś były tam razem. Razem pomagały.
Potem jednak Aurelia zmieniła swoją państwową pracę
na prywatną działalność. Odważyła się w końcu otworzyć 
własną małą poradnię w drugim pokoju mieszkania po mamie,
pokoju zamienionym na gabinet psychologiczny.

Magda z psem pojawiła się po półgodzinie.
Był mieszańcem teriera z jakąś inną rasą.
Wystraszony z podkulonym ogonem 
i bardzo nieszczęśliwą mordką, przynajmniej takie sprawiała wrażenie.

Sierść miał polepioną i brudną. Brązowe oczy czujnie wpatrywały
się raz w Magdę, raz w Aurelię.

Pies wyraźnie miał nadzieję, że zostanie u jednej z nich.
Nie pomylił się. Aurelia nie potrafiła go odrzucić.
Poza tym zawsze lubiła psy. To jej matka ich nie lubiła
i tylko z jej powodu nigdy u nich w domu psa nie było.

Z pomocą Magdy Aurelia wyszorowała psa i wyszczotkowała
kupioną w tym celu przez Magdę szczotką. Nakarmiła go na razie
suchą karmą też kupioną przez Magdę. Później miała zamiar ugotować mu mięso z ryżem.

I tak pies, którego wkrótce Aurelia nazwała Szczęściarzem,
bo trafił w jej dobre ręce, zamieszkał u niej.

Na początku nic złego się nie działo.
Jeśli już to jakieś drobne rzeczy, nieważne: stłuczona doniczka
z ulubioną przez Aurelię paprotką, zaginiona nie wiadomo, 
gdzie książka z biblioteki, odwołane wizyty niektórych
pacjentów, wreszcie przeziębienie Aurelii,
które nie pozwoliło jej spotkać się z Pawłem.

Owszem wcześniej był u niej. Wpadł w czasie krótkiej przerwy 
w pracy, nowo wprowadzonej przez ordynatora przerwy na lunch.

Wtedy po raz pierwszy widział psa i jak się później okazało niestety po raz ostatni.

Zwierzak nie zrobił na nim oszałamiającego wrażenia.
Paweł trochę się dziwił Aurelii, że go przygarnęła.
Wydawało mu się, że on by przeszedł obok niego obojętnie.
Nawet, by nie spojrzał. Wiedział, że nie może sobie pozwolić
na psa. Nie miał czasu na spacery i zajmowanie się nim.

Nie zdziwiło go jednak, że to Magda pierwsza zwróciła
na niego uwagę. Ona była zawsze, przynajmniej dla niego zwariowana 
i roztargniona. Nie wiadomo, czego więcej roztargnienia czy zwariowania.

W każdym razie Paweł przyjął do wiadomości,
że w najbliższym czasie będą mieszkali z Aurelią razem z psem.
Dopóki ona się nim będzie zajmowała, wszystko było w porządku.
Naprawdę nic nie miał przeciwko temu psu i psom w ogóle.

Po wizycie Pawła nieszczęśliwe drobne przypadki jakby się podwoiły w życiu Aurelii.

Przeziębienie przeszło w zapalenie oskrzeli.
Może z powodu spacerów z psem, ale przecież ktoś musiał 
z nim wychodzić.

Potem przyszła wiadomość o śmierci ukochanej ciotki Aurelii.

Była siostrą matki, ale o niebo od niej lepszą, jakby drugą matką troskliwą 
i wyrozumiałą.

Dotąd skarżyła się na różne choroby. Jednak zawsze z nich wychodziła. 
W końcu powalił ją zawał.

Aurelia mimo wszystko starała się nie wpaść w zły nastrój.
Już niedługo miał być jej ślub, za nie cały miesiąc.
Mimo żałoby nie miała zamiaru przekładać go na dalszy termin.
Była pewna, że ciotka jej wybaczy, zrozumie, jeśli jest gdzieś tam,
gdzie ludzie idą po śmierci.

W końcu to ona pomagała jej jak mogła w spotkaniach z Pawłem,
bo w przeciwieństwie do swojej siostry, chciała, żeby Aurelia miała męża i własną rodzinę.

Ten dzień był taki jak wszystkie inne. Padało jak to jesienią.
Aurelia dusiła się swoim kaszlem. Jednak była szczęśliwa.

Wyszła z psem na spacer, zrobiła obiad, a potem przyszła
do niej Magda, która zawsze ją odwiedzała, gdy Aurelia była chora.

To ona zrobiła jej zakupy, pozmywała naczynia i posprzątała
mieszkanie i została prawie do późnego wieczora. 
Na koniec wyszła z psem.

Dopiero po jej wizycie zadzwonił telefon. Obudził Aurelię, która
zmęczona chorobą położyła się do łóżka.

Dzwonił ojciec Pawła.
Szlochał do słuchawki, co było takie dziwne i niepodobne 
do niego. W każdym razie niepodobnej do tej wersji
przyszłego teścia, jaką Aurelia miała zakodowaną w głowie. 
Wersji zimnej i opanowanej.

Z trudem rozumiała jego słowa. Coś się stało z Pawłem.
Aurelia sądziła, że wypadek. Nie przypuszczała, że może być coś gorszego. Wypadek i Paweł pewnie jest w szpitalu.

Mimo trawiącej ją gorączki i ogólnej słabości
ubrała się i pojechała do domu Pawła i jego ojca.

Nie powinna. To co zobaczyła, załamało ją.
Jakby ktoś jednym uderzeniem wybił jej wszystkie zęby,
gorzej serce i wnętrzności, zostawiając pustą, martwą skorupę.

Ojciec Pawła płakał. Między jednym słowem a drugim
dało się wyłowić jakiś sens, okrutny koszmarny.

Paweł został napadnięty w drodze z pracy do domu na niby strzeżonym parkingu, którego właściciel gdzieś na chwilę wyszedł.
Zawsze wychodził i nie działo się nic złego.

Tym razem jednak młodzi chuligani zaczepili Pawła,
który wyglądał na takiego przy kasie, a oni potrzebowali pieniędzy.

Okazało się, że nie miał przy sobie tyle, ile by chcieli,
tyle, na ile wyglądał. Wpadli w złość.
Najpierw go bili i kopali niczym piłkę. Potem jeden z nich 
wyjął nóż i zaczęli go dźgać.

Nie wiadomo kiedy przestał jęczeć i poruszać się. Zabili go.
Nie chcieli, ale zabili i co z tego, że szybko zostali
zatrzymani, bo zarejestrowała ich kamera na parkingu,
nic nie wróci już życia Pawła.

Na początku nie dotarło to do Aurelii.
Zajęła się płaczącym ojcem. Dała mu tabletkę na uspokojenie.
Posiedziała z nim, powtarzając jak w transie będzie dobrze, 
jest dobrze.

Nic już nie było dobrze. Po kilku dniach, gdy pierwszy szok
opadł, Aurelia próbowała się zabić. Tak straszna była dla niej 
utrata ukochanego.

Uratowała ją Magda. To ona wezwała pogotowie i razem 
z Aurelią zabrała się do szpitala.

- Co z nią?
Pytała Stanisława Eugenię.

Znów siedziały, u Eugenii tym razem.
Obie zszokowane i zaciekawione, co dalej, co będzie z Aurelią,
która tak nagle została sama. Nie miała przecież rodzeństwa
i bliskiej rodziny w mieście. Ta dalsza była gdzieś dalej,
bardziej niedostępna.

- Co może być?
Odpowiedziała pytaniem na pytanie Eugenia.
- Zajmują się nią lekarze. Florentynę
kiedyś postawili na nogi i Radomiłę, to i z nią dadzą radę.
W głosie Eugenii nie słychać było jednak pewności.

- A co z tym psem?
Drążyła ciekawa Stanisława.
- No, co, Magda, przyjaciółka Aurelii go zabrała. 
- Ale ona jest uczulona?
- I co z tego jak psa nie chce oddać do schroniska.
Może znajdzie mu jakiegoś zastępczego właściciela.

Tak, znając Aurelię było to bardzo możliwe.
I na szczęście tak się właśnie stało.


P. S. Możecie powiedzieć, nie, to nie z powodu psa.
Tylko dlaczego jego nowy właściciel złamał
nogę w czasie zwykłego spaceru, a następna
właścicielka, jego siostra wpadła pod samochód
i zginęła na miejscu? Zbieg okoliczności? 
Przypadek?
A co z poprzednimi właścicielami psa?
Podobno jeden z nich się zakrztusił na śmierć,
a drugi wpadł nagle w depresję.
Może to tylko plotki Eugenii?

 






Komentarze

Popularne posty