Pytania bez odpowiedzi.

Pytania. Taki tytuł nosiłby film, gdyby ktoś go o nim nakręcił. Ciągłe pytania, a najważniejsze: kim jestem? Jak żyć, gdy oni depczą ci po piętach? Jacy oni? Jaki on?



Eugenia i Stanisława.

Za oknem deszcz moczy chodnik, samochody, przechodzących ludzi. Eugenia i Stanisława siedzą u Eugenii. Jedzą zrobiony przez Eugenię jabłecznik. Piją herbatę. Jak zwykle usta im się nie zamykają.

- I jak? - pyta Eugenia.
- Dobry, dasz mi przepis? - chwali ciasto Stanisława.
- Przecież umiesz. Po co ci mój przepis? Powiedz lepiej co myślisz o tym nowym - ciekawi się Eugenia. Jak to Eugenia. Chciałaby wiedzieć wszystko, a nie zawsze tak można.

- Egzorcysta.
- Co ty gadasz?
- Tajemniczy w czarnym ubraniu. I wprowadził się do tego nawiedzonego mieszkania.
- I co z tego? Jak się wprowadził, to się szybko wyprowadzi jak wszyscy przed nim. Czemu zaraz egzorcysta?
- Bo taki czarny jakiś i powiedział, że lubi duchy.
- Jak lubi to nie egzorcysta.
- Ale może je przegoni?
- Akurat.

Stanisława nie wie, co powiedzieć. Skąd u niej to uczucie, dziwny niepokój, jaki wzbudza w niej nowy lokator? Eugenia też nie wie, co myśleć o sąsiedzie. Zazwyczaj do każdego człowieka potrafi dopisać treść. Jednak tym razem nic jej do głowy nie przychodzi. Kim może być facet w czarnym ubraniu? W dodatku w czarnych okularach i z białą laską? Niewidomym, nieszczęśliwym starcem? Bo przecież młody to on nie jest, ale taki stary też nie.

Eugenia wzrusza ramionami. Prędzej czy później szydło wyjdzie z worka, a może nie?

Duchy 

Wbrew przypuszczeniom Stanisławy Edward nie był egzorcystą. Nie po to wprowadził się do mieszkania z duchami, by je przeganiać, ale żeby przejść przez otwartą przez nie bramę. Drzwi do innego świata. Oby tego lepszego, bo ten tutaj dobrocią nie świecił. Może i by wytrzymał w obecnej rzeczywistości, gdyby nie oni. Oni zatruli mu życie. Przed nimi uciekał. Przenosił się z jednego miejsca na drugie. Zmieniał pracę i wygląd zewnętrzny. Tak dobrze udawał kogoś innego, że już sam nie wiedział, kim jest naprawdę. Po co w ogóle żyje? Dlaczego oni go prześladują? Jak na razie pytania bez odpowiedzi.

Pierwsza noc w nawiedzonym miejscu nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Duchy się nie pojawiły. Wzięły go chyba za egzorcystę podobnie jak ta stara plotkara, co ją spotkał pierwszego dnia przed blokiem. Od razu zaczęła pytać: pan do kogo; wie pan, że tu straszy; nie boi się pan. Chciał krzyknąć: najbardziej boję się głupich sąsiadek, ale przecież nie będzie sobie psuł reputacji kretyńskimi odzywkami. Musi zachować spokój. Dlatego na odczepnego powiedział coś w rodzaju: lubię takie miejsca z duchami. Widział jak na twarzy ciekawskiej baby pojawia się strach i zdumienie. No i dobrze. Może następnym razem ugryzie się w język, zanim coś do niego powie. Może, bo w końcu na takie baby trudno znaleźć lekarstwo. W każdym razie stara się odczepiła, a duchy co, siedzą i czekają? Wyobraził je sobie jako małe szczury albo rosnące za ścianą kulki kurzu z ryjkami. Na razie wąchają powietrze. Sprawdzają go. Szykują broń. Edward się roześmiał.

- Szykujcie sobie co, chcecie. Ja się was nie boję - krzyknął w stronę ściany.

Przyszły następnej nocy. Stare małżeństwo, które kiedyś się nim opiekowało. Dawno temu, gdy był małym chłopcem. Teresa wysoka chuda z małą głową w papilotach przypominała modliszkę. Zbyszek niski gruby z wyłupiastymi oczami i plamami wątrobowymi kojarzył się Edwardowi z ropuchą. Oni oboje jeszcze za życia potrafili go straszyć.

- Straciłeś wzrok? - zainteresowała się Teresa.
- A ty co trwałą sobie robisz? - próbował żartować Edward. 
- Synu ty widzisz. Tylko udajesz - zauważył Zbyszek.
- Was wolałbym nie widzieć - przyznał Edward. 
- Zrobię placki.

Teresa poszła do kuchni. Edward westchnął. Dobrze znał z dzieciństwa jej placki, zapach spalonego ciasta, smak drewna i gumy z opon samochodowych. Nie dało się tego jeść, ale Teresa lubiła je robić, a chyba jeszcze bardziej wmuszać swoje jedzenie w małego Edwarda.

- Daruj sobie. Nie jestem głodny - Edward spróbował zaprotestować.
- Synu musisz jeść. Jesteś za chudy - Zbyszek podszedł bliżej. Jak dawniej pociągnął go za rękaw, żeby mu pokazać jak bardzo jest chudy.
- Nie jestem twoim synem - Edward go odepchnął.
Dziwne, w dotyku duch wydawał się taki rzeczywisty.
- Pamiętasz, co się stało jak nie chciałeś jeść? - zapytał Zbyszek.
Pamiętał, a teraz za chwilę sobie znów przypomni.

Scena jak powtórka z dzieciństwa. Edward odwraca się od jedzenia. Teresa i Zbyszek zamykają go w łazience, a tu budzą się nowe duchy.Wychodzą z wanny jako dwa szczury. Ruszają długimi wąsami. Badają otoczenie. Szczerzą zęby. Podchodzą bliżej, a Edward się cofa tak daleko jak jest to możliwe. I trafia na nich. Dwóch typów, jakby wyszli ze ściany. Stoją za nim. Obaj jak bohaterowie Matrixa. Czarne długie płaszcze i zakrywające oczy okulary. Tylko kolory się nie zgadzają: seledynowe i turkusowe. Śmieją się. 

- I co myślałeś, że uciekniesz? - mówi ten w seledynowych okularach.
- On nie chciał uciekać. On chciał iść z nami - odzywa się ten drugi.
- No, to pójdzie.

Znów się śmieją. Edward aż się kurczy od piskliwych dźwięków, jakie wydają. Zamyka oczy. Zaciska pięści. Jednak dawny sposób na obcych nie działa. Nie znikają. Chwytają go za ramiona i wciągają do dziury w ścianie za sobą. Z niej wyszli i do niej wchodzą. Tyle, że nie sami, ale ze zdobyczą. 

- Ratunku - krzyczy Edward, lecz nikt go nie słyszy, a jeśli nawet ktoś by słyszał i tak by mu nie pomógł. 
  

Eugenia i Stanisława.

Przez okna swoich mieszkań obserwują podjeżdżającą pod blok karetkę. Po kogo przyjechała? Kto zasłabł? Kogo wyniosą? Obie są ciekawe. Oczekiwana odpowiedź pojawia się po jakimś czasie, zbyt długim, zdaniem plotkarek. Dwóch rosłych sanitariuszy wynosi ciało Edwarda. Jeszcze żyje, bo głowy mu nie przykryli, ale co mu się stało? Duchy go zabiły?

Gdzieś.

Edward i jego towarzysze idą ciągnącym się w nieskończoność korytarzem. W końcu dochodzą do szeregu wind oznaczonych różnymi kolorami. Mężczyźni zatrzymują się przy szarej. Naciskają guzik. Słychać zgrzyt zbliżającego się dźwigu. Po chwili do dźwięku dołącza zapach spalonego ciasta. 

- Placki Teresy - domyśla się Edward. 

Winda zjeżdża. Drzwi się otwierają. W środku czekają już na Edwarda Teresa i Zbyszek. Chce się cofnąć, uciec, ale turkusowy i seledynowy, jak ich nazwał od barwy okularów, mocno trzymają. Wypychają do środka. Sami jednak zostają na zewnątrz.

- Teraz my się tobą zajmiemy - szczebiocze Teresa jak wtedy, gdy był małym dzieckiem.
- Nie - krzyczy Edward. - Ratunku.

Nikt go nie słyszy. Turkusowy i seledynowy zacierają ręce z zadowolenia.

- Poszło lepiej niż myślałem - stwierdza turkusowy.
- Oby z tą małą tak się udało - mówi seledynowy.
- I na nią znajdziemy haka prędzej czy później. To tylko kwestia czasu.



P. S. Na kogo znajdą haka? O kim mówią moi bohaterowie? I co dalej z Edwardem? Na razie zostały pytania bez odpowiedzi również dla mnie. 

Miło by było, gdybyście po lekturze tego opowiadania jak również innych zostawili komentarz, jakiś ślad, że czytaliście, chcecie lub nie chcecie czytać.

 





 

Komentarze

  1. Świetne! Już mam Cię u siebie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie, co dalej z Edwardem? Kiedy będzie kontynuacja?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudne pytanie. Jak mi się w głowie rozjaśni na ten temat, to będzie. Na razie swoim zwyczajem tworzę coś innego. W każdym razie za komentarz dziękuję i kontynuację obiecuję:)

      Usuń
    2. Jestem ciekawa,czy przeżyję,czy jednak już po nim.

      Usuń
  3. a ja dostałam ochoty na jabłecznik haha buziaki

    OdpowiedzUsuń
  4. Edwarda " odwrócą", albo "zostanie odwrócony" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko możliwe. Gracze mają nieograniczone pole manewru.

      Usuń
  5. Czułam smak tych obrzydliwych placków o smaku gumowych opon :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty