Ostatni raz przed śmiercią.

Wiosna. Jednak zimno, brak słońca budzi mordercze instynkty.
U kogo? Dlaczego?


 Sen Florentyny

Rzadko zdarzały się jej tak wyraźne, rzeczywiste sny. W dodatku jak się później okazało prorocze.

We śnie znalazła się w dużym pokoju. Na przeciwko na tapczanie leżała kobieta, a obok dwóch mężczyzn. 

- Podobało ci się? - zapytał kobietę jeden z nich.
- Powtórzymy? - zaproponował drugi.

W tym momencie Florentyna poczuła nacisk rzeczywistości. Jakby ktoś chwycił ją za gardło, jakby odsunął podłogę, na której stała. Zachwiała się. Chciała krzyknąć: nie róbcie tego. Uciekajcie. Zaraz stanie się coś strasznego. Co? Nie wiedziała. Krzyknąć też nie mogła. Czuła, że zbliża się przeznaczenie. 

Kobieta całowała usta jednego. Ręką pieściła penis drugiego. Jeden świecił swoją czarną skórą. Drugi rudymi włosami. To ten rudy całował się z nią namiętnie. Rudy lizał jej piersi. Czarny podstawił pod jej usta swoją męskość. Ich podniecenie rosło, a strach Florentyny się powiększał. Strach przed tym, co za chwilę zobaczy. To coś groźnego się zbliżało.

Na razie trwali w uściskach. Czarny wsuwał nabrzmiałego członka do jej gardła. Ona go ssała z uwielbieniem. Rudy pieścił jej łechtaczkę. Przyjemność się zwiększała. 

W końcu obaj w nią weszli. Podniosła się z łóżka, by im to ułatwić. Rudy penetrował ją z przodu. Czarny z tyłu. Wszyscy jęczeli.

A Florentyna po raz pierwszy od dawna zaczęła obgryzać paznokcie. Ona jedna wiedziała, co za chwilę się wydarzy. Coś z każdym spazmem rozkoszy trójki kochanków stawało się coraz bardziej nieuniknione. Straszliwie bliskie.

Ostatnie chwile. Wytryski rozkoszy dwóch mężczyzn i orgazm jednej kobiety. 

Florentyna przestaje myśleć. Drzwi się otwierają. Nikt na to nie zwraca uwagi. Kochankowie nadal przeżywają swoje ekstazy. Do mieszkania wchodzi mężczyzna w płaszczu. 

Jeszcze nic nie widzi. Stoi w przedpokoju. Rozbiera się. Wiesza płaszcz. Zdejmuje buty. Zakłada kapcie. Otwiera kolejne drzwi. I już. Widzi. Kobieta, jego żona i dwóch kochanków.

Wszyscy mają przymknięte oczy. Nic nie przeczuwają. Ich dusze są zbyt daleko. W żadnym umyśle nie błyska intuicja. 

Mężczyzna szybko idzie do kuchni. Wyciąga najbardziej długi i ostry nóż. Przeciąga nim po szyi kobiety. Zaraz potem po szyjach dwóch mężczyzn. 

Jeśli krzyczą, krzyczeli Florentyna już tego nie słyszy. Widzi jedynie buchającą z ich ran krew. Jakby film zwolnił, bo krew spada bardzo wolno. Słychać muzykę z ,,Hanibala,, filmu, który Florentyna wczoraj oglądała. Już wie, że to zwolnienie akcji też z tego filmu.

Florentyna krzyczy: ale to nie film, nie film. Budzi się z sercem, które skacze przerażone.

To tylko sen. Pociesza się w myślach Florentyna. Zdecydowała. Nie będzie już oglądać tego koszmarnego serialu.

Eugenia i Stanisława.

Spotkały się u Stanisławy, bo wiosna nagle zrobiła się zimna i już nie da się wysiedzieć na ławce przed blokiem.

Obie patrzyły na wynoszone ciała zakryte prześcieradłem i na mężczyznę odprowadzanego w kajdankach do wozu policyjnego. Wcześniej słyszały hałas policyjnych syren, pisk szybko nadjeżdżających samochodów.

Pierwszy szok minął. Teraz wreszcie mają temat do rozmowy.

- Mój Boże, ten facet to mąż Justyny - zaczyna Stanisława.
- Czyli pozostali muszą być Justyną i jej kochankami - stwierdza Eugenia. - Doczekała się.
- Co ty. Niemożliwe. Justyna i jej kochankowie?!
- Niemożliwe? A kto tu się ciągle kręcił. Rudy i czarny, jej kochankowie. Wiedziałam, że prędzej czy później źle się to skończy.

- Nie mogę uwierzyć. 
- Zobaczysz. Napiszą w gazetach. Co myślisz, żeby jej męża bez powodu zabrali.
- Nie wiem, nie wiem.
- A te trzy ciała. Liczba się zgadza. Justyna i jej dwaj kochankowie.
- Że też musiała upaść tak nisko. Pomodlimy się za nich?
- Żartujesz. Będę się modlić za bezbożników. Dostali za swoje.
- Może i masz rację.

Stanisława przytakuje Eugenii, ale czuje się z tym źle. Jak wróci do domu, pomodli się za ich dusze. Modlitwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a jej na pewno pomoże. Z uczuciem, jakie się w niej pojawiło nie da rady bez modlitwy, a Eugenia, cóż, nie musi o tym wiedzieć.

Florentyna

Z pewnym opóźnieniem dociera do niej, co się stało. Po źle przespanej nocy wstała dopiero o dwunastej. Rozbita. Jakby ktoś po niej przejechał czołgiem. 

Wizja ze snu wraca przy śniadaniu. Odbiera apetyt. Florentyna odstawia dopiero co napoczętą kanapkę. Ubiera się. Może spacer jej pomoże pomoże dojść do siebie.

Niestety trafia na Eugenię. Stoi jakby na nią czekała.

- Wie pani sąsiadko, Justynę zabili.
- Naszą Justynę?
- Tak i jej dwóch kochanków.
- Kiedy? Kto?
- Jej mąż. Widziałam jak go wyprowadzali i ciała wynosili.

Po raz pierwszy od dawna nogi się uginają pod Florentyną. Robi się jej ciemno przed oczami. To nie może być prawda. Nie może. Coś krzyczy w jej świadomości.

Naprawdę krzyczy Eugenia.

- Ludzie ratunku, sąsiadka zemdlała.

Gdzieś

Dwóch graczy nad planszą.
- Po co to zrobiłeś? - pyta ten wyższy niższego.
- Żal ci pionków? - śmieje się niski.
- Nie, ale...
- Nie ma żadnego ale. To tylko gra. Nic więcej.


P. S. Gra trwa dalej. A co jeszcze się wydarzy? Zobaczycie.


    

  




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty