Zaklęcie miłosne.

Najwyższy czas wrócić do mojej ulubionej bohaterki Florentyny.
Wtedy, gdy Eugenia i Stanisława zainteresowały się tajemniczym 
domkiem na działce, Florentyna poznała pewną osobę.
Kim była ta osoba? Czego chciała od Florentyny?

Obraz Krystyny Broncel.

W środę po święcie zmarłych zadzwoniła do Florentyny Alicja jej przyjaciółka 
z czasów dzieciństwa, z którą nadal Florentyna utrzymywała kontakt.

- Mam do ciebie prośbę. W zasadzie propozycję. Zrozumiem, jeśli odmówisz.
Powiedziała Alicja.
- Jaką prośbę?
Zapytała Florentyna.

- Wiesz, że moja córka Natalia pracuje cały dzień i czasem nawet na noc zostaje w tej swojej agencji reklamowej?
- Tak. Mówiłaś mi.
- Jej Maciusia trzeba codziennie odprowadzić do przedszkola.
Potem przyprowadzić. Posiedzieć z nim trochę.

- Tak i co z tego?
- Zawsze ja się tym zajmuję, ale teraz jestem chora i nie mogę. Natalia chciała kogoś zatrudnić i wtedy pomyślałam o tobie. Jesteś przecież na emeryturze. Masz czas. Przy okazji mogłabyś sobie trochę dorobić.
- Wiesz, że od twojej córki nie brałabym pieniędzy.
- A to dlaczego. Ona dobrze zarabia, a ty na pewno masz marną emeryturę.
- Dobrze. Przemyślę to.
Zgodziła się w końcu Florentyna.
- Tylko nie myśl za długo, bo Natalia nie może czekać. Trzeba zacząć od jutra.
- Jeśli tak, zgadzam się.

Zgoda Florentynie przyszła łatwo, zbyt łatwo, ale do tego wniosku doszła później i nie z powodu Maćka. 
Chłopiec był grzeczny i miły. Od razu bardzo się z Florentyną polubili.

Problem dotyczył Jagody, kobiety, którą Florentyna poznała już pierwszego dnia w przedszkolu. Podobnie jak Florentyna odprowadzała do przedszkola dziecko, 
a wieczorem je odbierała. 

Dzieckiem była jasnowłosa Zuzia. W przeciwieństwie do Maćka niezbyt grzeczna. Pani przedszkolanka zawsze się na nią skarżyła.

Florentyna jednak główną uwagę zwróciła nie na Zuzię, ale na Jagodę, jej opiekunkę.

Na początku z powodu książki, którą Jagoda trzymała w ręku jak bardzo cenny przedmiot. Miała ją zarówno wtedy, gdy odprowadzała Zuzię jak i wtedy, gdy po nią przyszła.

Za drugim razem trzymała nos w tej książce i wydawało się, że poza nią nic jej nie interesuje. Świat mógłby się rozpaść, a ona nadal stałaby i czytała książkę wciąż czekając na zbierającą swoje rzeczy i ubierającą się Zuzię. 

- Przepraszam, co pani czyta?
Ciekawość wyrwała się z ust Florentyny.
- ,,Ukryte godziny,,  Delphine De Vigan. Jak brałam ją z biblioteki, myślałam, że jest o zegarmistrzu. Może o takiej pani zegarmistrz jak ja jestem to znaczy byłam.
Sposępniała jakby wspomnienie pracy odebrało jej radość.

- Pani była zegarmistrzem?
Po raz drugi wyrwało się Florentynie, bo przecież nie miała zamiaru rozmawiać z kobietą. Nie miała zamiaru o nic jej pytać. Chciała i przyszła tylko po Maćka i po nic więcej, a jednak słowa same jak ptaki wyleciały z ust Florentyny.

- Przepraszam - powiedziała - nie powinnam pytać.
- Dlaczego? Nie mam nic do ukrycia. Dumna jestem ze swojego zawodu i szkoda mi, że już nie mogę zajmować się zegarami. To z powodu swojego wzroku. Musiałam sprzedać swoją firmę. Firmę rodzinną po ojcu i dziadku. W rodzinie nie było żadnego chłopca i ja ją odziedziczyłam. Teraz jestem na rencie i dorabiam sobie opieką nad dziećmi. Wie pani, ja bardzo lubię dzieci, ale swoich mieć nie mogłam. Taki pech.

Wszystkie te informacje nieznajoma wyrzuciła z siebie na jednym wydechu jakby pozbywała się niechcianych śmieci. Wtedy po raz pierwszy Florentyna poczuła do niej niechęć z tej prostej przyczyny, że nie lubiła szybkiego gadania. Zawsze jej to przypominało przedstawicieli handlowych i niechciane rupiecie, które sprzedawali albo ubezpieczenie.

Gdyby wtedy wzięła Maćka za rękę i po prostu wyszła nic by się nie zdarzyło, 
a może i tak by się zdarzyło, bo to było przeznaczenie. Do końca nikt tego wiedzieć nie może.

W każdym razie Florentyna nie zabrała Maćka. Nie wyszła z nim sama bez Jagody. Stała z nim i patrzyła na kobietę. Może zahipnotyzowały ją jej długie miedziane włosy lekko skręcające się w pętelki. Może jej jasna cera i  piegi na nosie i policzkach jak u Ani z Zielonego Wzgórza. Myślała nawet przez chwilę, 
że nieznajoma ma na imię Ania, ale ona rozwiała szybko jej przypuszczenia.

- Jestem Jagoda. Proszę mi mówić po imieniu. Jesteśmy chyba w podobnym wieku, a nawet jeśli nie, to jak tak lubię z ludźmi, których często widuje. 
A my chyba będziemy się często widywać w przedszkolu?
- Przez jakiś czas na pewno.
Potwierdziła Florentyna.
- Mam na imię Florentyna. 
Dodała po chwili.

- O jakie ładne i niespotykane imię. Też bym chciała takie, ale mamie się widocznie podobały jagody i dlatego mnie tak nazwała.
- Nigdy nie wiadomo, co matkom chodzi po głowie.
Potwierdziła Florentyna.

I tak od słowa do słowa poznały się. Wróciły razem do domu odprowadzanych przez siebie dzieci.
Okazało się, że Jagoda, a właściwie Zuzia mieszka blisko Maćka. Dlatego szły razem prawie do samego końca.

Rozmawiały o książkach. Poza zegarami były one pasją Jagody. Mimo swoich grubych szkieł w okularach i grożącej jej ślepoty nadal dużo czytała. Podobnie jak Florentyna, które owszem też zakładała okulary do czytania, ale nie były one tak grube.

Następnego dnia Jagoda przyniosła Florentynie do przeczytania jedną ze swoich ulubionych książek: ,,Kocie oko,, Margaret Atwood. Mówiła jej, że często czuła się jak bohaterka tej książki nigdy niezrozumiana i nie zaakceptowana przez matkę. Florentynę bardzo to zaciekawiło i zaraz zabrała się do czytania.

Książka ją szybko wciągnęła. Podobał jej się styl, jakim była napisana. Poza tym była opowieścią psychologiczną, jedną z tych które lubiła Florentyna.

Tej nocy śniła jej się Jagoda. Szły sobie z Alicją przez park, kiedy podeszła do nich. Odciągnęła Florentynę na bok i szepnęła jej do ucha:
- Ona nie jest twoją prawdziwą przyjaciółką. Ja nią jestem.

Florentyna obudziła się z mocno  bijącym sercem. Strasznie ją ten sen wyprowadził z równowagi swoją realnością. Miała wrażenie, że naprawdę była 
w parku z Alicją. Naprawdę czuła wiatr i widziała jak rozwiewa włosy Jagody. Widziała też niedowierzające oczy Alicji i łzy spływające jej po policzku jakby szept Jagody dotarł również do jej uszu.

Przez pierwsze chwile w przedszkolu nie mogła spojrzeć w twarz Jagody. Obiecała sobie nawet, że szybko wyjdzie i nie będzie czekać na Jagodę. 
Nie udało się. Jakoś przyciągnęła jej wzrok. Florentyna musiała w końcu na nią spojrzeć, a jak już spojrzała, wiedziała, że nie dotrzyma danej sobie obietnicy. Nie da rady.

Dzisiaj Jagoda miała związane włosy w kitę turkusową gumką. Florentyna zauważyła, że i z takimi włosami jest ładna. Na pewno podoba się wielu mężczyznom. Nigdy nie jest samotna. Czy jej zazdrościła? Trochę tak, ale na wierzch wypłynęło inne uczucie, coś w rodzaju zachwytu, ulgi, jakiej się doznaje w pobliżu piękna niczym niezakłóconego.

- Masz dzisiaj czas?
Zapytała Jagoda
- Dlaczego pytasz?
- Mogłybyśmy pójść do mojej ulubionej herbaciarni ,, Pod obłokami,,
- Chętnie, ale może innym razem. Dzisiaj jakoś dziwnie się czuje?
Florentyna nie sądziła, że uda się jej odmówić. Znów słowa jakby same z niej wyszły bez jej woli. Potem ich żałowała, lecz znacznie później była zadowolona.

Następnej nocy znów się Florentynie przyśniła Jagoda. Tym razem Florentyna kochała się z Zygmuntem, kiedy obok łóżka pojawiła się naga Jagoda.
- Na pewno lubicie trójkąty.
Stwierdziła i wskoczyła do ich łóżka.
Zygmunt przestał się kochać z Florentyną. Naciągnął na siebie kołdrę i odszedł. Gdzieś sobie poszedł.

- Po co ci on? Masz mnie. Jestem lepsza od niego. Zobaczysz.
Jagoda zniżyła się do jej ud. Całowała namiętnie ich wnętrza, aby po chwili przejść niżej do najbardziej wrażliwego na dotyk i podniecenie miejsca. Dotykała go w taki sposób jak nikt nigdy wcześniej. Czy dlatego, że była kobietą, a jej poprzednikami byli mężczyźni? Florentyna nie mogła i nie chciała jej wierzyć. Jednak fakt faktem to była cudowna i niestety zbyt krótka chwila całkowitej rozkoszy.

Florentyna obudziła się z mokrą waginą. Pod nią widniała plama. Zupełnie jakby Florentyna miała coś w rodzaju kobiecego orgazmu z wytryskiem.

Czegoś takiego naprawdę nie przeżyła. Bardzo miała ochotę wrócić do swojego snu. Na szczęście rozsądek zwyciężył. Florentyna wstała i zaparzyła sobie zielonej herbaty. Siedząc ćwiczyła oddechy uspakajające przez nos, jakie ostatnio widziała u Chińczyka na YouTube.

Florentyna należała do tych kobiet, które lubią mieć kontrolę nad emocjami. Zygmunt był jak na razie jedynym wyjątkiem utraty kontroli. Teraz zdawało się, 
że drugim będzie Jagoda. 

Nawet gdy się jako tako uspokoiła, Florentyna nadal czuła do niej miętę jakby to powiedziała jej babcia. Coś w rodzaju pragnienia bycia z Jagodą, 
przede wszystkim z jej pięknym ciałem.

Mój Boże, przecież Florentyna nie była lesbijką ani biseksem, przynajmniej 
dotąd tak jej się wydawało. To dziwne uczucie do Jagody wyprowadzało ją 
z równowagi.

Dlatego postanowiła się wybrać do swojej znajomej wróżki Wiolety znanej lepiej pod pseudonimem Rolanda.

- Jesteś ofiarą.
Stwierdziła Rolanda, gdy już spojrzała w rozłożone na stole karty tarota.
- Jaką ofiarą.
Oburzyła się Florentyna.
- Ofiarą pięknej kobiety. Tak mi w kartach wychodzi.
- A jak ona wygląda?

Dopytywała się Florentyna, chociaż wiedziała jak, ale do końca nie była pewna wróżbiarskiej wiedzy Rolandy. Była jej znajomą. Lubiła ją i jej ciastka, 
ale do jej wróżb nie do końca miała zaufanie, co jej ani trochę nie przeszkodziło 
w skorzystaniu z rady Rolandy, zresztą zależy, jaka to będzie rada.

- Ma włosy w kolorze ognia i taki sam charakter. Bardzo namiętna. 
Szybko się zakochuje i z trudem odkochuje. Lubi się mścić na mężczyznach, 
którzy nią pogardzili.
- A na kobietach?
- Nie jest biseksualna, chyba że ma w tym jakiś cel.
- Nie jest więc we mnie zakochana?

Florentyna nie kryła rozczarowania. Mimo wszystko chciałaby z ust Rolandy usłyszeć jakąś romantyczną historię o miłości Jagody do niej, Florentyny. Próżność, jaką miała w sobie chciałaby taką historię usłyszeć, a tu niestety, 
nic z tego.

- Zakochana jest w pewnym brunecie. On jest już żonaty i nie zwraca na nią uwagi. Ona chce jego uwagę przyciągnąć. Chce go w sobie rozkochać. Na tobie wypróbowuje sposoby magiczne.
- Jakie magiczne?
- Nie wiem dokładnie. Mogą to być zaklęcia. Tak. Jakieś zaklęcie miłosne.
- Na mnie dlaczego?

Oburzyła się Florentyna.
- Ty akurat jesteś pod ręką. Masz jakiś jej przedmiot?
- Nie skąd.
- Coś drobnego nieistotnego, co nie rzuca się w oczy, o czym można zapomnieć.
- Zaraz, zaraz.

Florentyna wysiliła swoją pamięć, która nie wiadomo dlaczego była bardzo oporna.
- Mam.
Wykrzyknęła w końcu, gdy sobie przypomniała.
- Mam jej książkę.
- To wystarczy. Na pewno jej dotykałaś. Czytałaś.
- Tak. Jest bardzo ciekawa.
Przyznała Florentyna.

- I mamy sprawcę twojego zamieszania.
Ucieszyła się z odkrycia Rolanda.
- Oddasz jej książkę przy najbliższej okazji. Nic już od niej nie pożyczysz i odmówisz modlitwę.
- Jaką?
- Hawajską. Nazywa się ho,oponopono.
- Zapisz sobie. Brzmi tak: 
,, Przepraszam, wybacz mi kocham cię, dziękuję,,

- Za co niby mam ją przepraszać.
Oburzyła się Florentyna. 
- To ona powinna mnie przeprosić. Nie uważasz?
- Niezupełnie jest tak jak myślisz. Wybaczasz sobie, że taką sytuację przyciągnęłaś do siebie. W jakiś sposób ją wykreowałaś. Przepraszasz 
Boga, jeśli w niego wierzysz za to co się stało, za coś z przeszłości, może 
z poprzedniego wcielenia, co sprawiło, że spotkałaś Jagodę. 
Słowo kocham jest skierowane do ciebie, Boga i do niej do Jagody. Poprzez czystą miłość oczyszczasz relacje miedzy wami i sytuację. Dziękujesz sobie, Bogu za oczyszczenie i za naprawę tego, co się zdarzyło. Rozumiesz?

- Trochę.
- To spróbuj i zobaczysz, czy coś się zmieni. Czy w ogóle będzie się coś działo. Zadzwoń do mnie jak ci poszło, ale pamiętaj najpierw oddaj jej książkę i nie daj się namówić na żadne spotkanie z nią, bo znów coś ci da. Tylko tym razem dyskretnie. Nawet tego nie zauważysz, a zaklęcie znów będzie działało.
- Dobrze. Zrobię jak mówisz.
Zgodziła się Florentyna.

Po powrocie do domu Florentyna poczuła ulgę jakby już wykonała wszystkie polecenia Rolandy, jakby już była wolna od Jagody i jej zaklęcia. Ulga i spokój były tak wielkie, że Florentyna szybko położyła się spać.
 
Jagoda niestety wróciła we śnie.

Siedziały w dużym pokoju Florentyny na krzesłach przy stole. W rękach trzymały lalki zrobione z gałganków. Florentyna swoją, a Jagoda swoją. To nie były takie zwyczajne lalki. To były lalki voodoo. Miały oczy z guzików i straszne uśmiechy 
z krzyżujących się ze sobą nici czarno-czerwonych oraz włosy wyrwane z głowy: Florentyny w jej lalce i Jagody w lalce, która do niej należała.Obok w pudełkach po zapałkach leżały szpilki.

Jagoda właśnie sięgnęła po jedną.
- Zanim się zamienimy, wypróbujemy je na twojej.
Powiedziała i wbiła szpilkę w rękę lalki, którą trzymała Florentyna.
Florentyna krzyknęła.
- Coś ty, przestań.
Jagoda się tylko uśmiechnęła.
Działają

- Ciekawe dlaczego nie wypróbowałaś na swojej.
- A dlatego.
Jagoda ukłuła lalkę Florentyny, tym razem w nogę.
- Aaaa.
Krzyczała Florentyna
- Coś nieodporna jesteś na ból.
Stwierdziła Jagoda i zaczęła się śmiać.

Zaraz sprawdzimy twoją odporność - pomyślała Florentyna, wbijając szpilkę 
w głowę lalki Jagody.
Teraz dla odmiany Jagoda zaczęła krzyczeć.
- I co nie śmiejesz się?
Florentyna kręciła szpilką w głowie lalki.

- Zostaw, proszę. Już nie będę. Obiecuję.
- A ode mnie też się odczepisz?
- Tak. Obiecuję.

Florentyna przestała, ale wcale nie dlatego, że uwierzyła Jagodzie. Ona już jej nie ufała. Przestała, bo nie mogła słuchać krzyków Jagody. Naprawdę, nigdy nie lubiła hałasu.

Lalki jednak nie oddała Jagodzie, tylko zamknęła ją w szafie. Klucz schowała 
do kieszeni. To był błąd, który po chwili wykorzystała Jagoda. Najpierw płakała, trzymając się za głowę, a potem nagle przytuliła się do Florentyny. Szybkim ruchem ręki, przede wszystkim palców próbowała schwycić klucz z kieszeni Florentyny. Prawie jej się udało. Prawie, bo jakby w ostatniej chwili Florentyna przejrzała jej zamiar i uderzyła w nią kolanem. 

Jagoda skuliła się z bólu na podłodze. Kolano trafiło ją w brzuch.
- Zobaczysz, pożałujesz tego.
Pogroziła Florentynie.
- Naprawdę?
Zaśmiała się Florentyna.
- Tak. Przekonasz się. Nigdy się ode mnie nie uwolnisz.
Ostanie słowa Jagoda wykrzyczała jak przekleństwo.

Florentyna obudziła się zlana potem. Serce biło jej szybko. Bolała ją ręka i noga. Widniały na nich duże czerwone plamy jakby Jagoda ukłuła ją nie we śnie, 
ale na jawie.

Sny potrafią być takie pokręcone - pomyślała Florentyna.

Następnego dnia rano, gdy w końcu udało jej się po okropnym śnie znów zasnąć, a potem obudzić się i wyjść z łóżka. Włożyła książkę Jagody do reklamówki 
i poszła po Maćka, a potem razem z nim do przedszkola.

Zuzi nie było i w związku z tym nie było również Jagody.
Bardzo to zdenerwowało Florentynę, ale nie miała zamiaru się poddawać. Zadzwoniła po radę do Rolandy.

- Spal książkę.
Poradziła Rolanda, gdy już wysłuchała opowieści Florentyny o jej ostatnim śnie.
- Ale to książka.
Oburzyła się Florentyna, która zawsze o książki dbała i je szanowała. Spalenie książki było dla niej równoznaczne ze zbrodnią.

- Albo ty albo ona. Jak zachowasz książkę i będziesz czekała na Jagodę, 
na spotkanie z nią w przedszkolu lub poza nim, nigdy się od niej nie uwolnisz. Słyszałaś przecież, co ci krzyknęła w gniewie. To było przekleństwo, ale można je zablokować, jeśli spalisz książkę, a popiół ze stron wrzucisz do sedesu i spuścisz z wodą.
- Jeśli tak mówisz, to pewnie tak jest.
Zgodziła się Florentyna.
- I zrób to zaraz.
Nakazała Rolanda.

Florentyna zrobiła, choć z bardzo bolącym sercem. Przez cały czas wydawało jej się, że pali swoją matkę, przyjaciółkę lub kogoś równie bliskiego.

Po wszystkim nie czuła ulgi, ani spokoju. Miała wyrzuty sumienia, że dała się namówić Rolandzie na zniszczenie książki.

Spokój wrócił dopiero w nocy. Gdy zasnęła, Jagoda już się nie pojawiła. Rano następnego dnia Florentyna już nie miała takich wyrzutów sumienia. Wstała rześka i pełna energii.

Ani tego ani następnego dnia Jagoda się nie pojawiła. Zuzię zaczęła odprowadzać inna opiekunka, zwyczajna starsza pani, która nie zagadywała Florentyny i Florentyna też nic do niej nie mówiła poza zwykłym dzień dobry 
i do widzenia.

 
P. S. Czy Jagoda nadal żyje i czy się jeszcze pojawi? Zobaczymy.







 

 

 
 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty