Dobre rady.
Czy pamiętacie jeszcze małżeństwo, które znikło i nagle się pojawiło?
Jeśli nie, nic nie szkodzi. Zawsze możecie zajrzeć tutaj
Jeśli nie, nic nie szkodzi. Zawsze możecie zajrzeć tutaj
albo potraktować to opowiadanie jako inną, oddzielną historię.
Zdjęcie ze strony. |
Bezdomny
Szedł powoli ze swoją torbą na kółkach. On i ta torba już wiele mieli za sobą.
I pewnie jeszcze wiele przed sobą. Tak myślał. A jednak....
Wyrośli przed nim tak nagle, że ze zdziwienia prawie się przewrócił na oblodzonej drodze.
- Dam panu dobrą radę - powiedziała kobieta w ciemnobrązowym płaszczu i dużych okrągłych okularach.
On zaraz się odsunął. Dość miał dobrych rad ,,życzliwych,, ludzi.
- Pójdzie pan pod ten adres. Tam szukają kogoś takiego jak pan. Zarobi pan i wynajmie sobie mieszkanie.
Wzdrygnął się. Jeszcze czego. Wprowadzi się do obcego mieszkania, a za chwilę będzie musiał się wynieść z powodu niedokręconej wody, spalonego czajnika, źle wiszącego ręcznika, niespuszczonej klapy od sedesu itd. itp. Już to znał. Już to przerabiał i nie chciał do tego wrócić. A praca po co mu, jeśli i tak może zarobić pilnując cudzych samochodów, zbierając puszki. Robiąc cokolwiek, co teraz robi. Kąt w opuszczonym, starym domu znalazł wczoraj. Naprawdę można żyć bez mieszkania i pracy. Ta zawsze wymaga od człowieka punktualności, wysiłku i czasu. Przede wszystkim czasu.
- Będziesz mógł kupić sobie mieszkanie - podkreśliła każde słowo kobieta.
- Mieszkanie i praca. Pomyśl tylko. Własny dach nad głową - dodał stojący obok mężczyzna, pewnie mąż tej kobiety.
Oboje uśmiechali się do niego, podczas gdy on się zastanawiał, czy to świadkowe Jehowy. Drobny szczegół, który wyjaśniałby wszystko.
- Nie należymy do żadnej sekty - odezwała się kobieta jakby czytała w jego myślach.
- Przyjmij radę nie pożałujesz. Nie chcesz chyba do końca życia być bezdomnym - dodał mężczyzna.
Chciał, nie chciał? Dobrze mu było z tym, co miał. Nie lubił dużo myśleć i się zastanawiać. Pewnie dlatego szkoły nie skończył. Dlatego poszedł w alkohol, a potem w życie na ulicy. Najważniejsze, że nikt mu niczego nie dyktował. Czuł się wolny.
Oni też mogą się wypchać ze swoimi ,,dobrymi,, radami.
- Jesteś pewien? - I znów mężczyzna jak wcześniej kobieta odczytał jego myśli.
- Tak - odparł.
- Dobrze. Jak chcesz.
Mężczyzna uśmiechnął się po raz ostatni. Kobieta też. Odwrócili się i sobie poszli. On jeszcze przez chwilę stał.
W końcu chwycił torbę i ruszył w swoją stronę. Wiatr dmuchnął mu w twarz. W powietrzu zawisła cisza.
- Coś się stanie - pomyślał.
Chwilę później wpadł pod tramwaj, gdy przechodził przez ulicę.
Inni.
Eugenia wybierała ziemniaki na rynku, gdy do niej podeszli.
- Niech pani wybierze tamte. Są lepsze.
Wskazała palcem kobieta, która kogoś Eugenii przypominała, ale kogo? Eugenia chętnie by się tego dowiedziała. Szara czapka nasunięta na oczy kobiety dodatkowo ukryte za dużymi okrągłymi okularami raczej nie ułatwiały sprawy.
- Pani próbowała? - zapytała dokładnie badając wzrokiem nieznajomą.
- Nie, ale wiem, że lepsze.
Ciekawe skąd? - pomyślała Eugenia.
- Nieważne skąd. Te są naprawdę dobre - odezwał się mężczyzna.
Teraz dopiero Eugenia zauważyła, że stał obok. Był mężem tej kobiety. Zaraz, zaraz czy to Olga i Zdzisław, ci którzy zaginęli, nagle się pojawili i nadal nie wiadomo, co się z nimi działo?
W odpowiedzi mężczyzna się uśmiechnął.
- Tak. To my - powiedział jakby czytał w myślach Eugenii.
Eugenię to przeraziło. Chyba dlatego zdecydowała się na gorsze ziemniaki.
- Będziesz żałowała Eugenio - głos Zdzisława zabrzmiał jak groźba. I skąd on znał jej imię? Eugenia nie była pewna, czy chce znać odpowiedź.
Tego samego dnia w innym miejscu Stanisława kupowała jabłka. Właśnie pochylała się nad tymi, które wydawały się jej najładniejsze, gdy obok niej pojawiła się kobieta.
- Te są spryskane i niezdrowe - poinformowała Stanisławę.
- Pani je już jadła? - zdziwiła się Stanisława.
- Nie, ale mówię prawdę. Niech pani spojrzy na te obok.
Stanisława spojrzała. Małe, pomarszczone, z plamami i mają być lepsze?!
Coś takiego - pomyślała Stanisława.
- Niech się pani nie kieruje wyglądem. Są lepsze - zapewnił mężczyzna, który pewnie był mężem lub bratem kobiety. Wyglądali podobnie. Oboje w ciemnobrązowych płaszczach, szarych czapkach i okrągłych okularach.
Może to bliźniacy - pomyślała Stanisława.
- Nie, jesteśmy małżeństwem. Olga i Zdzisław, Stanisławo.
- My się znamy?
Stanisława poczuła w sobie dziwny niepokój. Oni ją znali, a ona nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ich wcześniej widziała, chociaż ten strój, okulary, imiona. To chyba byli ci, o których opowiadała Rozalia, że znikli, a potem się pojawili. Stanisława nie sądziła, że kiedyś sama ich spotka. Mogła skorzystać z okazji i wypytać ich, gdzie byli. Z drugiej strony czuła niechęć do dalszej rozmowy z nimi.
- Państwo wybaczą, ale się spieszę - powiedziała jak zwykle, gdy chciała szybko się ulotnić.
Do koszyka nie włożyła żadnych jabłek. Straciła na nie ochotę.
- Nie kupi pani tych jabłek? -Olga dalej próbowała ją namawiać.
- Przypomniałam sobie, że mam już je w domu - skłamała Stanisława.
- Nie ładnie tak kłamać - pogroził palcem mężczyzna.
I Stanisława już wiedziała, że będzie tego żałować.
Florentyna zapatrzyła się w niebo. Myślała o wspólnym wyjeździe z Zygmuntem na gorącą plażę. Do Grecji? Do Egiptu? Na Bali?
Kiedy i gdzie? Teraz w styczniu czy na wiosnę?
- Najlepiej w lutym do Francji na Lazurowe Wybrzeże - podpowiedziała jej nieznajoma, która nagle zmaterializowała się jak duch tuż obok Florentyny.
- Tam nie jest tak ciepło jak w Grecji - odparła Florentyna.
- Ale pięknie. Lasy, góry, plaża - dalej radziła kobieta. Zupełnie jakby pracowała w biurze podróży.
- Sama nie wiem. Muszę skonsultować się z moim partnerem.
Florentyna z dumą wymówiła ostatnie słowo i wtedy odezwał się mężczyzna. Dziwne stał obok, a dopiero teraz Florentyna go zauważyła.
- Chciałby pani z nim być, prawda? - zapytał i ciągnął dalej mimo zmieszanej miny Florentyny. - Więc niech pani słucha mojej żony. W przeciwnym razie ...
Florentyna nie pozwoliła mu dokończyć.
- Czy to groźba?
- Ależ skąd, dobra rada.
Mężczyzna się uśmiechnął.
- A wiecie, gdzie ja mam takie rady i co ja z nimi robię? - głos Florentyny podniósł się. Stawał się coraz bardziej agresywny. - Pieprzę wasze rady i tym podobne.
Zanim Florentyna zdążyła się zbliżyć do małżeństwa, ci zniknęli jakby rozwiali się w powietrzu.
Florentyna potrząsnęła głową. Rozejrzała się w koło. W końcu doszła do wniosku, że chyba miała halucynacje. Pewnie to jeszcze po wczorajszej trawce, którą Zygmunt nie wiadomo skąd wytrzasnął.
Ostatnia tego dnia na drodze Olgi i Zdzisława stanęła Radomiła.
Właśnie radosna wracała ze spotkania z Kazimierzem. Dziś się jej oświadczył. Dał pierścionek zaręczynowy. Za chwilę Radomiła spakuje swoje rzeczy i przeniesie się do niego.
- Nie rób tego. On już ma żonę - powiedziała kobieta, która nagle się przed nią pojawiła. Jak groźny duch. Bardzo zły, bo przecież nic dobrego nie mówiła.
- Pamiętasz Teo? - ciągnęła swoje pouczenie nieznajoma. - On kocha cię naprawdę i zasługuje na kogoś takiego jak ty, a ty na niego. Pasujecie do siebie. Poza tym jest rozwiedziony, a Kazimierz nie.
No, nie, dość! Wstrętna starucha. Skąd ona zna te szczegóły z mojego życia - myślała Radomiła. - Pewnie kumpelka Eugenii, a ta wiadomo, chodzący internet.
- Nie jestem kumpelką Eugenii. Ja po prostu wiem, co jest dla ciebie dobre.
- Znamy się, żeby pani mi zwracała uwagę i do tego tak bezpośrednio? - zapytała Radomiła, czując jak wzbiera w niej złość na nieznajomą.
- Przepraszam. Niech się pani nie gniewa na moją żonę. Mamy córkę w podobnym wieku. Żona się czasem zapomina. Jednak mówiła prawdę. Życie z Kazimierzem nie jest dla pani. Lepiej niech pani wybierze Teo.
Jeszcze jeden, który udawał specjalistę od życia. Wyglądał podobnie jak jego żona. Ciemnobrązowy płaszcz i okrągłe okulary.
Dwa chodzące coache jak to się teraz modnie nazywa.
Radomiła nie chciała ich słuchać, a nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, wybuchła.
- Ja was o radę nie prosiłam stare paskudne pryki. Zabierajcie się stąd razem ze swoimi radami, bo jak nie...
Małżeństwo znikło tak nagle jak się pojawiło. Na próżno Radomiła rozglądała się za nimi.
Przecież nie zdążyłam im wszystkiego powiedzieć - denerwowała się Radomiła. - Gdzie oni się podziali?
Skutki.
Eugenia po obiedzie złożonym z kupionych ziemniaków, strasznie się rozchorowała. Pogotowie zabrało ją na ostry dyżur do pobliskiego szpitala. Tam lekarz bezskutecznie próbował znaleźć przyczynę bólu brzucha i biegunki. Dostała leki, ale nie podziałały. Jej organizm nadal się odwadniał. Była na skraju śmierci.
Podobnie działo się ze Stanisławą. Z pewną różnicą. Nie męczył ją brzuch i biegunka lecz serce. Pogotowie zabrało ją do tego samego szpitala. Podano jej leki, które tak jak w przypadku Eugenii nie pomogły.
Florentyna i Radomiła czuły się dobrze pod względem fizycznym. Jednak nie bardzo psychicznie. Jednej i drugiej urósł kamień w sercu. Kamień depresji.
Florentyna w pełni zdała sobie sprawę, że zabrała Zygmunta Klementynie, że przez nią Klementyna rozpacza. Gdyby mogła wszystko naprawić. Z drugiej strony nie chciała wcale, żeby Zygmunt wrócił do swojej dawnej wybranki, żeby to z nią spędził resztę życia. Jak pogodzić wyrzuty sumienia z pragnieniem bycia z Zygmuntem? Nie da się. Florentyna tonęła w rozpaczy.
Kawałek dalej w tym samym bloku płakała Radomiła. Jak szybko dziwne małżeństwo zabrało jej radość życia. Pamiętała Teo. Często o nim myślała, ale on przecież sam przestał się odzywać. Za to Kazimierz wrócił. Jego żona odeszła. Kwestia czasu, kiedy będzie wolny i razem ułożą sobie życie. Tak pięknie się zapowiadało. W jednej chwili wszystko runęło. I co teraz będzie? Jak ma żyć z Kaźmierzem i smutkiem czy sama pozbawiona sensu życia?
Aleksandra.
Wracała ze szkoły przez park. Na ławce siedziało dwoje starszych ludzi. Trochę podobnych do jej upierdliwych dziadków. Dlatego przyspieszyła. Nie chciała, żeby ją zagadywali. Jak to starsi ludzie. Nudzą się i zaczepiają innych. Potem trują im godzinami o swoich chorobach.
Już prawie ich mijała. Już myślała, udało się, gdy kobieta się odezwała.
- Nie idź z Jagodą do kina.
Ciekawe. Skąd ona znała koleżankę Aleksandry. Od tej plotkary Eugenii starej baby z jej bloku. Cały czas tylko siedziała w oknie. Obserwowała innych. Chodziła za nimi. Za Aleksandrą też pewnie gdzieś poszła. Zaczaiła się w krzakach, gdy na ławce w parku dzieliły się z Jagodą papierosem. I ci tutaj teraz ją pouczają.
Aleksandra wyjątkowo postanowiła nie reagować, iść dalej, udawać, że nic nie słyszała. Czasem to był najlepszy sposób na starych.
- Nie uciekaj. Moja żona dobrze ci radzi - krzyknął za nią mężczyzna.
Aleksandra się zatrzymała. Coś trzeba zrobić - pomyślała. - Nie mogą zatrzymywać mnie jakieś paskudne staruchy.
Wymacała w kieszeni wczoraj znalezione lusterko. Wyjęła je. Rzuciła zajączkiem ze słońca, które właśnie się pojawiło. Najpierw w twarz kobiety, potem mężczyzny. Oboje jęknęli. Skulili się w sobie. Spadli z ławki twarzami w śnieg przy ławce.
Aleksandra poczuła ulgę. Po raz pierwszy chciało się jej śmiać i skakać ze szczęścia. Wolna, lekka pobiegła do domu. Nawet nie pomyślała o ludziach, których poraziła światełkiem z lusterka.
Olga i Zdzisław wkrótce znaleźli się w szpitalu, w którym była już Eugenia i Stanisława. Oboje w stanie śpiączki.
Tymczasem zarówno Eugenia jak i Stanisława poczuły się lepiej. Jednej uspokoiło się serce, drugiej brzuch. Wkrótce wróciły do swojego domu nadal nie rozumiejąc, co się z nimi stało. Dlaczego tak nagle zachorowały, a potem wyzdrowiały.
Samopoczucie Florentyny i Radomiły też się poprawiło. Obie zanurzyły się w ramionach swoich ukochanych mężczyzn.
P. S. Jednak czy na pewno to już koniec? Co będzie, gdy Olga i Zdzisław się obudzą? Czy dalej będą rzucać swoimi radami w innych ludzi?
Naprawdę mnie zaintrygowało. nie do końca wszystko rozumiałam, bo po raz pierwszy czytałam tu coś, ale z pewnością historia Olgi i Zdzisława jest warta uwagi. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Cieszę się, że warta uwagi. Polecam link do pierwszego tekstu o Oldze i Zdzisławie. Może to coś wyjaśni. Inne teksty też polecam.
UsuńPrzykułaś moją uwagę na dłużej. Chętnie będę śledziła kolejne wpisy.
OdpowiedzUsuńCieszę się i w takim razie zapraszam do innych tekstów.
UsuńCiekawe, ciekawe... Czekam na więcej. :)
OdpowiedzUsuńBędzie coś na pewno.
UsuńWciąga
OdpowiedzUsuńTo się cieszę.
OdpowiedzUsuńWow! Jestem pod wrażeniem. Ostatnio przeczytałam poradnik o pisaniu różnorakim i muszę przyznać, że wiele z rad w książce umieszczonych, tutaj widzę. Jest napięcie, tajemniczość, chęć czytania dalej. Gratuluję.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńPrzyznam, zupełnie samo to nie przyszło. Nadal uczestniczę w kursie prozy Krystyny Bezubik. Wszystkim chcącym pisać ten kurs polecam.
Prawie zapomniałam.
UsuńLink do Krzysi: http://piszebochce.pl/