Studnia.
Od samego początku była i jest inna. Matce i babce sprawia kłopoty. Obcych leczy samą swoją obecnością. Zainteresowała się nią kobieta-kameleon. A teraz następne istoty. Jakie? I dlaczego?
Pierwszy impuls
Najpierw pokazała się jej we śnie. Potem zmaterializowała na placu zabaw. Nie powinna się do niej zbliżać, ale jak zwykle jej ciekawość była silniejsza. Poza tym studnia, którą zobaczyła, emanowała spokojem. Jeszcze zanim do niej podeszła, Aleksandra wiedziała, że lepszej kryjówki nie znajdzie. Nigdzie nie poczuje się tak dobrze. Nigdzie nie znajdzie odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Tylko tu. W miejscu jakby wyjętym z serialu o amerykańskich bogach.
Nie zastanawiała się zbyt długo. Dała się ponieść impulsowi. Podeszła bliżej. Zajrzała w głąb. Zobaczyła schody. I zaczęła schodzić.
Eugenia i Stanisława.
Znów siedzą na ławce. Wystawiają swoje ciała na promienie słońca. Jednocześnie kryją głowy w cieniu małego daszka nad klatką schodową bloku, w którym mieszkają i z którego wyszły jakiś czas temu. Patrzą na bawiące się przed blokiem dzieci. Żywią się plotkami i kupionymi w markecie bułkami z serem.
Nagle ich uwagę przykuwa Aleksandra.
- Taka duża i jeszcze się bawi? - dziwi się Eugenia, widząc jak Aleksandra pochyla się nad piaskownicą.
- E, może coś zgubiła - mówi Stanisława.
- Własną głowę chyba - śmieje się Eugenia.
- Pierścionek od chłopaka.
- Jakiego? Przecież ona żadnego nie ma.
- Taka ładna i nie ma? Myślisz, że ona...
- Kto wie. Teraz pełno takich. Niby normalne, ale tylko z daleka.
- Pamiętasz Gabrysię? Ta to była. Niby dziewczyna, a chłopaka udawała.
- Właśnie, a co z nią teraz?
Odrywają obie wzrok od piaskownicy. Jedynie na chwilę. Na to jedno wspomnienie. To jednak wystarczy, bo gdy znów spoglądają w stronę piaskownicy, Aleksandry już nie ma. Znikła.
W głębi i poza znaną rzeczywistością.
Aleksandra powoli schodzi na dół. Schody wiją się przed nią jak wykresy z matematyki. Wydaje się, że koniec nie istnieje. Zawsze cię zmęczą. Nigdy męczyć nie przestaną.
Mogłaby jeszcze wrócić na górę, ale czy na pewno? Przestrzeń za nią zamyka się. Nie pozwala wrócić. Musi iść do przodu. Coś chce, żeby szła dalej. Coś chce ją zobaczyć.
Wreszcie półpiętro. I stary mężczyzna w szarym płaszczu. Stoi. Czeka na nią. Kaptur zakrywa jego twarz. Cienie tańczą wokół.
- Witaj.
Dziwne, jego głos Aleksandra słyszy w środku głowy, nie na zewnątrz.
- Jesteś nam potrzebna.
- Ja, dlaczego?
- Mistrz Gry wszystko ci wyjaśni.
Aleksandra nic nie rozumie. Chciałby pytać dalej, ale on już się odwraca. Idzie dalej. Ona też musi iść, chociaż coraz mniej jej się to podoba.
Schody kończą się równie nagle jak się zaczęły. Oboje wychodzą na tonącą w mgłach ziemię.
Eugenia i Stanisława.
- Widziałaś Aleksandrę? - Dopytuje się Stanisława.
- Nie mówiłam ci. Okulary zmieniam. W tych mi się wszystko miesza.
- No, przecież się pochylała nad piaskownicą.
- Może to była Kasia, ta od Wolskich. Podobna do Aleksandry.
- Akurat. Aleksandra ruda, a Kasia ma czarne włosy.
Eugenia robi nadąsaną minę. Znów Stanisława mądrzejsza od niej, a ona bardzo tego nie lubi.
- Muszę iść. Późno się zrobiło.
- Ja też muszę.
Jedna obrażona. Druga zmieszana. Plotki im się nie udały.
Ucieczka.
Aleksandra sobie przypomina. Góra, kobieta-kameleon i schody. Wymknęła się wtedy jakoś, więc i teraz się wymknie.
- Nie. Tym razem nie.
Głos mężczyzny przeszywa na wskroś jej głowę. On ją kontroluje. Nie pozwoli jej uciec. Jest silniejszy niż tamta kobieta.
Mimo to Aleksandra się nie poddaje. Wyobraża sobie drzwi i zamyka je, a za nimi chowa myśli.
- Nic ci nie pomoże!
Mężczyzna wykonuje ruch w powietrzu. Rozwala drzwi. Uderza ją w brzuch, nie czyniąc żadnego ruchu.
Aleksandra pada na ziemię. Na granicy wzroku widzi leżący na ziemi szary pionek z gry w warcaby. Chwyta go. Zaciska w dłoni.
Rzeczywistość zakręca. W inną niż mężczyzna stronę.
- Cholera - krzyczy facet, bo dziewczynę mu sprzed nosa wywiało
- Kurcze blade - wrzeszczy Aleksandra, bo nagle znów siedzi w piaskownicy.
Dzieci patrzą się na nią zdziwione.
Zszokowane Eugenia i Stanisława gapią się przez okno.
Poza.
Szary płaszcz powiewa na wietrze na wysokim białym słupie. Obok tęczowa suknia kobiety-kamelona. Ukryte w nich ciała zastygły w wieczności. Głowy zasłonięte workami patrzą na wieżę, siedzibę Mistrza Gry. Mistrz Gry też patrzy na nie ze swojego okna.
Wzdycha. Wie, że niedługo albo zabierze opornego pionka albo następni gracze zatańczą na kolejnych słupach.
A może gra potoczy się inaczej?
P. S. Nie wiem jeszcze dlaczego Mistrz Gry przyczepił się do Aleksandry. Kim on jest? Kim są Gracze? Jak się dowiem, to na pewno napiszę. Chcecie poznać ciąg dalszy?
Jak zawsze zaskakująco...
OdpowiedzUsuńJeśli się podobało, to się cieszę.
OdpowiedzUsuńCiekawie opisane. Czekam na jeszcze więcej.
OdpowiedzUsuń