Pomarańczowa zgraja.
Tak je nazwała Eugenia, gdy po raz pierwszy je zobaczyła. Stanisława potwierdziła i jeszcze dodała: nieokrzesana. Ale dlaczego? I kim one są?
Obraz Andrzeja Wrońskiego. |
Nowe sąsiadki.
Zjawiły się o szóstej rano. Eugenia wie, bo spojrzała na zegarek. Za okna dolatywał pisk opon i głośna muzyka techno. Wyjrzała. Zobaczyła jak wysiadają równie pomarańczowe jak ich garbus, którego zaparkowały na chodniku przed klatką.
- Gdyby mogły, pewnie by nim na schody wjechały - pomyślała Eugenia. Stanisława jedynie westchnęła. Nieznajome wybiły ją z resztek snu, jakie całą noc próbowała złapać bez skutku. Dopiero tuż przed szóstą ją zmorzyły. Może by nawet usnęła, pospała jeszcze choć do ósmej, ale nowe sąsiadki wszystko zburzyły.
Obie, i Eugenia i Stanisława patrzyły na kobiety uważnie. Na ich rzucające się w oczy pomarańczowe długie włosy, małe pomarańczowe torebki, pomarańczowe części ubrania, spódnicę, spodnie, bluzki, czarne piegi na bladych twarzach i okulary każde w innym kolorze. Różowe, turkusowe i seledynowe. Nie przeciwsłoneczne, zwykłe jakie noszą ludzie z wadą wzroku.
- Ciekawe, skąd wzięły takie dziwne oprawki - zastanawiała się Stanisława ze swojego punktu obserwacyjnego przy oknie. Eugenia też o tym myślała. Po chwili jedna i druga przeniosły się do drzwi. Przyłożyły na zmianę ucho i oko do dziurki od klucza. Niedobrze. Jeszcze nie wiedziały jak bardzo niedobrze.
Kobiety zrobiły w powietrzu dziwne gesty jakby malowały rękami litery. Piszczały przy tym jak nastolatki. Piszczały i chichotały.
Eugenię złapał ból głowy. Stanisławę serce kłóć zaczęło. Dwie plotkarki emerytki porzuciły obserwację.
Kobiety się śmiały.
- Mamy je z głowy - stwierdziła ta w różowych okularach, nazwana przez pozostałe Klaudią numer 1.
- Jedna jeszcze, a potem weźmiemy się za nią - zatarła ręce Klaudia w turkusowych okularach, numer 2 w ich hierarchii.
Ostatnia w seledynowych Klaudia numer 3 wcale się nie odezwała. Dlatego, że była ostatnia i z powodu swoich wątpliwości, których Klaudia numer 1 nie znosiła.
Florentyna
Zasnęła w ramionach odzyskanego niedawno Zygmunta. Hałas za oknem jej nie obudził. Zygmunta też nie. Po wspaniałym seksie nic nie mogło wyprowadzić ich z równowagi. Jednak nie do końca w przypadku Florentyny.
Nad morzem, o którym śniła, pojawiły się obce, pomarańczowe kobiety, a razem z nimi lęk. Pewność, że za chwilę stanie się coś złego. One zrobią coś nieodwracalnego. Zrobią Florentynie krzywdę.
- Chcę się obudzić - myślała.
Sen trwał dalej. Morze zmieniło się w tory kolejowe. Szerokie, ale z jednej strony zawalone złomem. Jakby starymi rozłożonymi na części pociągami. Florentyna leżała po środku tych używanych. Wiedziała, że pociąg zaraz przyjedzie.
- Przejedzie cię. Nigdy już nie będziesz taka jak byłaś - zasyczał gdzieś z boku kobiecy głos.
- Odwrócimy cię na drugą stronę. Nikomu już nie pomożesz - potwierdził inny, choć również kobiecy głos.
- Kim jesteście? - zapytała Florentyna.
- Po co ci ta wiedza przed śmiercią - zaśmiała się ta pierwsza.
Florentynę poraziły kolejne fale lęku. Nie wiedziała, skąd bierze się jej pewność, że usłyszała pierwszą. I skąd w jej myślach pojawił się obraz pierwszej. Ubrana w pomarańczową spódnicę i bluzkę nosiła okulary w różowych oprawkach. Obok niej stanęła druga w pomarańczowych spodniach i bluzce dla odmiany białej. Tą wyróżniały okulary turkusowe. Jedynie trzecia pozostała w cieniu. Jakby nie chciała się ujawnić zbyt wcześnie albo zwyczajnie też się bała. Może brakowało jej pewności siebie. Nie na tyle by się w końcu nie odezwać.
- Wiem jak to boli.
- Co? - zapytała Florentyna.
- Lęk przez nie rzucony. Mnie też torturowały.
Dziwne, gdy mówiła, Florentyna czuła spokój. Wracały jej siły. Czyżby trzecia jej pomagała?
- Nie mogę - odpowiedziała ona jakby czytała w myślach Florentyny. - Za zdradę są tutaj okropne kary.
- Tutaj? Gdzie?
Zamilkła. Tamte ją usłyszały? Florentyna wymacała w mroku klucz. Błyszczał bielą w ciągnącej się ciemności. Rozjaśnił niebo. Florentyna zobaczyła zbliżające się do niej czarne chmury burzowe. Czuła, że jeśli pociąg jej nie zabije, piorun strzeli w nią. Tak czy inaczej one ją załatwią. Zlikwidują, bo stoi im na drodze. Biały klucz. Tylko on mógł jej pomóc. Rzuciła go przed siebie na tory, krzycząc: chce wrócić do swojego świata, wynoście się.
Wszystko zniknęło. Florentyna się obudziła. Ani śladu po lęku. Obok śpi jej mężczyzna. Florentynę przepełnia moc, siła do działania.
Aleksandra
Ona też spała mocno, gdy przyjechały. Zbyt zmęczona siedzeniem do późna w internecie i niekończącymi się bzdurami szkolnymi. Na szczęście następny dzień to sobota. Czas wolny od szkoły, od wiecznego ględzenia nauczycieli, głupawych, śmiejących się z byle czego dziewczyn i jeszcze głupszych chłopaków chodzących za nią i krzyczących: ruda paskuda. Nareszcie spokój i nieważne, że potrwa jedynie dwa dni.
W jej spokojny sen o lataniu wdarły się one. Wszystkie trzy ubrane na pomarańczowo z pomarańczowymi włosami. Zaczęły obok niej fruwać jak ptaki z horroru Hitchcocka. Jeszcze trochę i wydrą jej serce. Zmuszą do czegoś, do czego nie mogli zmusić poprzedni dręczyciele.
- Masz rację. Z nami nie masz szans - odezwała się pierwsza w okularach z różowymi oprawkami.
- Ani trochę - zaśmiała się druga o oczach zasłoniętych okularami turkusowymi.
Trzecia się nie odezwała. Wysłała jedynie myśl.
- Mnie też załatwiły.
- Jak to? Kim one są ? - odpowiedziała jej w myślach Aleksandra.
- Wszystkie jesteśmy czarownicami.
- Pomożesz mi?
- Nie mogę. Tylko ty możesz.
- Ale co, co mogę?
Goniły ją po wąskich ulicach między wielkimi szarymi domami. Już prawie ją dopadły, gdy skręciła w ślepy zaułek. Wtedy zobaczyła biały klucz. Porzucony przy ścianie zamykającej ulicę. Pochyliła się. Wzięła do ręki. Poczuła ciepło. Nie wiadomo dlaczego pomyślała o Florentynie. Może klucz należał do niej. Nieważne. Aleksandra odwróciła się. Już wiedziała, co zrobi. Rzuciła kluczem w pomarańczowe kobiety tuż za nią. Krzyknęła: wracajcie do siebie, nic tu po was.
Aleksandra się obudziła z zaciśniętą w pięść ręką. Miała wrażenie, że śniło jej się coś złego, ale to minęło. Teraz wszystko się ułoży.
Gdzieś.
- Nie popisałyście się ani trochę - Mistrz gry zmarszczył czoło. Nie znaczyło to nic dobrego.
- Ale przecież... - próbowała się tłumaczyć pierwsza.
- Nie ma żadnego ale. Zrozumiano? - zadudnił głos Mistrza.
Eugenia i Stanisława.
Siedzą u Eugenii przy stole z herbatnikami.
- Niezbyt świeże, ale ujdą - myśli Stanisława.
- Dobrze, że je znalazłam - cieszy się Eugenia. - Nie wiem, czy miałbym siłę, żeby coś zrobić.
Obie zerkają na okno.
- Sądzisz, że pojechały? - wyraża swój niepokój Stanisława.
- Chodzi ci o pomarańczowe?
- A o kogo by innego?
- Pojechały. I mam nadzieję nie wrócą, bo tak hałasowały, że mnie głowa od tego rozbolała.
- A mnie serce. Chyba wreszcie się wybiorę do kardiologa.
- Myślisz, że ci pomoże. Ja byłam z głową u neurologa i co? Nic. Powiedział, że wyniki dobre. Wszystko w porządku. A boleć jak bolało tak boli.
- Teraz też ?! - Stanisława łapie się za serce. Jakby ją od tego gadania znów rozbolało.
- Nie. Jeśli tylko one nie wrócą i nie przyjadą inne równie hałaśliwe.
- Oby. Może chodźmy się pomodlić w tej intencji?
Eugenia krzywi się na tę propozycję. Spogląda na zegar, co Stanisława odbiera po swojemu.
- Późno, muszę iść. Jak będziesz chciała, wpadnij do mnie w niedzielę.
Obie muskają powietrze przy policzku tej drugiej na pożegnanie.
P. S. Może wrócą, a może nie. Może zamiast nich pojawi się ktoś inny, a jeśli tak czy mu się uda porwać Aleksandrę? Zobaczymy.
Podzielcie się w komentarzach wrażeniami z lektury.
Eugenia i Stanisława są świetne! Ach te sąsiadki i techno, u nas często słychać z racji pasji męża, na szczęście rudych/pomarańczowych i młodych sąsiadek na stanie nie posiadam :)
OdpowiedzUsuńTo masz szczęście.
UsuńA ja za techno nie przepadam i stąd ta muzyka u pomarańczowych.