Krociki.

Taką sobie nazwę wymyśliłam na szorty, gdy doszłam do wniosku, że czas na coś krótkiego bez ciągu dalszego. Szorty to oczywiście określenie krótkich prozatorskich utworów. (Dopowiadam, jeśli ktoś miałby wątpliwości). Postanowiłam stworzyć kilka albo chociaż spróbować stworzyć. Sami oceńcie jak mi wyszło.

Autor: Rob Gonsalves.

  
Bajka.

Dawno, dawno temu, w czasach, gdy świat opanowały wielkie domy zwane przez ludzi wieżowcami i olbrzymie sklepy zwane marketami żyła sobie pewna kobieta z dwiema urodziwymi córkami i jedną głupią i brzydką. Kiedy kobieta zachorowała wszystkie córki wyruszyły po lek na jej chorobę.

Pierwsza, Martyna z czarnymi, długimi do pasa włosami szybko zaplątała się w ostre kulki łopianu. Przyczepiły się do jej włosów i nie chciały puścić. Biedna musiała zrezygnować z dalszej wędrówki, bo przecież nie chciała, żeby rzepy wyciągnęły z jej głowy wszystkie włosy. Jakby wyglądała z łysą czaszką? Czy ktokolwiek zauważyłby jej urodę, gdyby zabrakło długiej czupryny?

Druga, Viola nosiła krótką jasną fryzurę, ale za to duży naukowy umysł. W szkole zawsze była prymuską. W mig łapała skomplikowane ciągi liczbowe, teorie i definicje. Zarówno ona jak i jej chora matka wiedziały, że tylko tak mądra osoba może przynieść ukryte gdzieś lekarstwo. Viola szła drogą z dumnie uniesioną głową, dopóki nie pojawił się pająk.
- Aaa - krzyknęła przerażona i uciekła z powrotem do domu. Nie mogła iść dalej drogą, po której przeszedł pająk, bo wtedy przydarzyłoby się nieszczęście. Owszem nie wierzyła w różne zabobony, jednak w zabójczą moc pająka nie potrafiła wątpić, odkąd w dzieciństwie ugryzł ją jeden z przedstawicieli tego gatunku.

Dwie siostry nie dały sobie rady, więc przyszła kolej na głupią i brzydką. Ta wcale iść nie chciała. Wolała siedzieć w domu i czytać książki, których miała tyle, że mogła nimi wypełnić bibliotekę.
- Matka i tak kiedyś musi umrzeć. Po co mam iść i marnować czas na szukanie leku, który nie istnieje? - chciała wiedzieć. Tyle, że nikt nie chciał jej słuchać. Iść musiała, czy chciała czy nie.

I poszła. Nic po drodze nie spotkała i nie zobaczyła jakby wszystko wokół schowało się przed jej brzydotą. Dopiero po dłuższym czasie na podnóżu góry Eufania znalazła starą książkę, która okazała się zbiorem przepisów na unikalne mikstury. Jedna z nich pomogła matce. Pozostałe Eufania wykorzystała w swojej pracy uzdrowicielki. Tak, Eufania została uzdrowicielką. Cały świat dzięki niej żył długo i szczęśliwie, dopóki na planecie nie wylądowali obcy i nie zaczęli zabijać po kolei i systematycznie mieszkańców Ziemi.

Autor: Lilianna Lazarska.

Rozmowa.

- Gdzie idziesz? - zapytałeś, gdy zakładałam kurtkę.
- Porozmawiać z moją bohaterką - wyjaśniłam.
- Jaką bohaterką? - chciałeś znać wszystko ze szczegółami.
- Żanetą - jęknęłam, bo już robiło mi się zbyt ciepło w zapiętej kurtce.
- Jaką znów Żanetą?
- Przecież mówię, że bohaterką.
- Czego bohaterką?
O matko, jeszcze trochę i stracę cierpliwość. Wbiję ci nóż w serce. Może lepiej podam truciznę w herbacie. Szkoda tylko, że nie mam trucizny. To nic. W szafce pełno starych, przeterminowanych leków. Coś na pewno da się wrzucić do herbaty.

Tymczasem patrzymy na siebie. Ty na mnie z podejrzliwością, ja na ciebie ze znużeniem.
- Mogę iść? Przystępuję z nogi na nogę.
- A idź sobie - oburzasz się.
- Zresztą - decyduję - porozmawiam z nią przez telefon. Zdejmuję kurtkę.
- Przecież powiedziałem ci, idź sobie - Nadal się gniewasz.
- Wolę zostać. W końcu wcale nie muszę jej widzieć. Wystarczy, że ją sobie wyobrażę.
- A jak w rzeczywistości jest inna? - zadajesz słuszne pytanie.
- To, nic - pocieszam ciebie i siebie. - I tak muszę pracować z wyobraźnią, żeby ją jakoś opisać.
- Opisać? - dziwisz się. - Nie rozumiem.
- Zapomniałeś, Żaneta to moja bohaterka. Wcale nie potrzebuję jej widzieć.
- Ale chciałaś wyjść przed chwilą - zdumiewasz się.
- No, tak, żeby z nią pogadać w myślach. W myślach, bo wiesz ona jest zmyślona.
- Co?! 

Wiem trudno uwierzyć, że wychodzę na randkę z bohaterką i jeszcze mi się marzy rozmowa z nieistniejącym bytem.

Dzwoni telefon. Numer się nie wyświetla.
- Kogo diabli niosą? - złoszczę się, bo nadal tkwię na pół ubrana do wyjścia i na pół rozebrana do pozostania w domu.
- Czekam na ciebie. Czemu nie przychodzisz? 
- Kto mówi?
- Jak to kto? Ja, Żaneta.



 Lustro.

Zanim wszystko się zaczęło, Eustachy zajmował się ramami do obrazów i luster. Godzinami pochylał się nad drewnem lub metalem, malując dokładnie każdy szczegół. Często zły, że upadł tak nisko po tym jak triumfalnie wyszedł z uczelni z dyplomem na piątkę. Wcześniej myślał, że swoimi obrazami olśni cały świat. Tymczasem wena odeszła, a nawet jak jeszcze była, nikt nie chciał kupować jego dzieł. Prawie wszyscy mówili, że za drogie, ale przecież Eustachy musiał z czegoś żyć, a że musiał, poszedł w końcu do pracowni artystycznej. Naprawdę sklepu-pracowni, do którego ludzie przychodzili z własnymi ramami do naprawy lub z żądaniem nowej pięknej ramy do zazwyczaj obrzydliwego obrazu, koszmarnego zwierciadła.

Pewnego razu pracownię odwiedził tajemniczy wysoki facet w czarnym kapeluszu, długim czerwonym płaszczu i butach z noskami zakręcanymi do góry. Niósł owinięte w papier lustro, a może obraz.

- Zastałem pana Krzysztofa? - zapytał o właściciela pracowni.
- Wyszedł przed chwilą. Coś mu przekazać? Pomóc w czymś?
Eustachy obdarzył nieznajomego grzecznościowym uśmiechem.
- A to pech - westchnął facet. - Wolałbym dostarczyć mu to lustro osobiście, ale jak go nie ma, cóż oddam panu. Tylko proszę ostrożnie i żeby pan nie zaglądał do środka, bo to magiczne zwierciadło. Raz pan spojrzy i już będzie do końca życia wykonywać jego rozkazy.
- Magiczne zwierciadło? - Eustachy się skrzywił. Nie wierzył w magię i cuda. Ten facet przed nim uciekł chyba z domu wariatów.
- Wiem, że nie wierzy mi pan. Mimo wszystko proszę je postawić w ciemnym miejscu i nie patrzeć do środka.

Klient nasunął kapelusz na oczy i wyszedł. Eustachy został z dużym pakunkiem. Nie bardzo wiedział, gdzie go odłoży. W pracowni jak zwykle panował bałagan i wszelkie miejsca wydawały się zajęte. W końcu Eustachy zaniósł lustro do toalety. Tylko tam część ściany nadal pozostawała pusta. Zaraz potem Eustachy zajął się swoją pracą i zapomniał o lustrze, choć do łazienki wchodził kilka razy.

Szef tego dnia już nie wrócił do sklepu. I pewnie skończyłoby się dobrze, gdyby nie szept. Coś szepnęło Eustachemu, żeby zabrał lustro razem ze sznurem pereł, które nagle pojawiły się na ladzie sklepu.




P. S. Pierwszy i ostatni krocik powstał w czasie 12 dniowego wyzwania Piszę codziennie zorganizowanego przez Krzysię Bezubik.   
Podoba się Wam taka forma literacka? Chcecie więcej? 





Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty