Morze krwi.
Zanim je zobaczyła, poczuła zapach. Ostry, wbijający się w nozdrza odór gnijącego ciała. Nie jednego, wielu jakby przed chwilą wyjętych z trumny.
Zaraz potem dźwięk równie miły jak zapach. Stanęła w miejscu. Nie mogła i nie chciała iść dalej. Jednak moc wiatru pokonała jej opór. W końcu musiała stanąć na brzegu. Przyszły po nią fale. Zabrały. Morze ją pochłonęło.
Eugenia i Stanisława.
Spotykają się przed blokiem. Eugenia wraca z torbą pełną zakupów, a Stanisława idzie po następne. Jedna i druga myśli o swoich ewentualnych gościach. Trzeba dla nich zapełnić lodówki. Pewnie jednak ani do Eugenii ani do Stanisławy nikt nie przyjdzie. Jak zawsze.
- Upiekłam sernik - chwali się Stanisława.
- A ja kupiłam, bo kręgosłup mnie boli i serce - odpowiada Eugenia.
- Mnie też, ale ciasto samo się nie zrobi. Poza tym to ze sklepu już nie takie. Może wejdziesz spróbować - Stanisława rzuca propozycję jakby od niechcenia. Naprawdę wolałaby, żeby Eugenia nie wchodziła i nie próbowała.
- E, nie. Mam dużo roboty jeszcze. Jak chcesz po świętach się spotkamy.
A widziałaś chłopaka naszej Oli?
- Widziałam jakiegoś. To jej chłopak? W dziurawych dżinsach i z gołymi łydkami, że też się nie przeziębi.
- Taka teraz głupia moda. Albo brzuchy gołe albo łydki, a niedługo pewnie całe tyłki. Nic idę. Robota czeka.
- Ja też. Tyle mi zostało.
Aleksandra
Tymoteusz zwany przez wszystkich po prostu Tymkiem pojawił się w szkole na początku grudnia. Dziewczyny od razu zaczęły wzdychać na widok jego włosów z grzywką spadającą na podobno zielone oczy. Podobno, bo przecież grzywka dość skutecznie je zakrywała. Jakim cudem dziewczyny coś widziały, tego Aleksandra nie wiedziała. Za to dostrzegała w nim coś, czego one nie zauważały. Jakiś mrok wokół. Nie wiadomo skąd i dlaczego. Na wszelki wypadek unikała chłopaka. Niestety on akurat jej nie unikał. Wręcz przeciwnie. Ciągle kręcił się gdzieś blisko.
Razem z nim pojawiły się wizje. Koszmary na jawie o morzu krwi. Zawsze z tym samym początkiem i końcem. Morze zabierało, ale kogo? Ją Aleksandrę czy Gabrysię, która chodziła za chłopakiem i z konieczności również za Aleksandrą. Wizja nie dawała się jasno wytłumaczyć. Niby Aleksandra czuła, widziała, dotykała wstrętną wodę, ale jednocześnie tkwiła gdzieś obok. Co się naprawdę działo? A może co się dziać będzie?
- O co ci chodzi? - zapytała go po raz kolejny.
- Pójdziesz ze mną. Wtedy dam ci spokój.
- Gdzie pójdę?
- Wiesz dobrze.
- Aha.
Aleksandra machnęła ręką. Musiała zrobić zakupy na święta. Matce jak zwykle brakowało na to czasu. Ojciec od dawna nie istniał. Zamiast niego upierdliwa babcia i ciotka z wujkiem. Wszyscy oczywiście przyjdą. Będą jeść, śpiewać i marudzić. Może już wizja morza jest lepsza. W każdym razie Tymek na nic jej nie namówi. Nie, w żadnym wypadku.
Wizyta.
Dzień przed wigilią. Godzina siódma rano. Eugenię budzi ostry dźwięk domofonu.
- Co jest? Pali się? Idę, idę.
Na wpół przytomna Eugenia człapie do drzwi. Podnosi słuchawkę.
- Kto tam?
- Przepraszam Genia, ale my z ważną sprawą - odzywa się znajomy głos.
- My czyli kto?
Eugenia wzdycha. Tylko tych tu jeszcze brakowało. Gaduły-kłamczuchy i jej koleżanki pijaczki. Czego one mogą chcieć od niej o tak wczesnej porze.
- Przyjdźcie później - złości się Eugenia.
- Nie chodzi o nas, ale o Olę.
- Co? Jaką Olę?
- Naszą przecież.
- Co się stało?
- Wpuść nas. Przez domofon się nie da.
Przekonują Eugenię, a raczej ciekawość ją przekonuje.
- Bo widzisz - wyjaśnia parę minut później plotkara Rozalia - miałyśmy sen.
- I ona prawie utonęła - dodaje od siebie pijaczka Todzia.
- Nasza Ola i ... - krzyczą obie. - Musimy ją uratować.
Futro.
Aleksandra patrzyła ze wstrętem na przyniesione przez Eugenię i jej dwie koleżanki stare futro. Długie do kolan w trupio-szarym kolorze.
- Nie rozumiem, co ja mam z tym zrobić? - jeszcze raz zapytała.
Na szczęście matka już wyszła. Babka na razie nie przyjechała. Nikt nie widział Aleksandry stojącej w ciasnym przedpokoju z sąsiadkami. Chociaż jakby na granicy rozsądku coś się w dziewczynie kołatało. Dziwne uczucie, że jest obserwowana.
- Załóż na siebie i powiedz... - zaczęła Todzia. - No, jak to brzmiało, bo ja już nie pamiętam.
- Kocham cię Tymoteuszu - westchnęła Eugenia, która w przeciwieństwie do Todzi cieszyła się nadal świetną pamięcią. Pewnie dlatego, że nie darzyła sympatią wysokoprocentowych napojów odurzających.
- Co takiego? - po raz kolejny zdziwiła się Aleksandra.
- Po prostu załóż i powiedz i zobaczymy - prosiła Rozalia.
- Co zobaczymy? - Aleksandra czuła, że za chwilę straci do kobiet cierpliwość. Wyrzuci je za drzwi. Z drugiej strony coś jej mówiło, zrób to, choćby dla świętego spokoju.
Futro cuchnęło naftaliną. Nie wiadomo jak długo przeleżało w szafie Rozalii, zanim wpadła na pomysł, żeby ubrać w nie Aleksandrę. A to tylko z powodu snu, który jakimś cudem przyśnił się również Todzi albo jej się wydawało, że coś śniła. Czy można ufać alkoholiczce?
- Zaufaj - szepnęło coś w głowie Aleksandry. Jednocześnie w drzwiach pokoju pojawił się Tymek. Rzucił na futro skrzywione spojrzenie. Zatkał nos palcami. Potem jakby nic rozwiał się w powietrzu, a razem z nim uczucie, że coś na nią patrzy.
- Niemożliwe - pomyślała Aleksandra.
Jeszcze raz spojrzała na futro. Wzięła je z rąk Rozalii.
- Co mi tam? Spróbuję - powiedziała, a Eugenia i reszta westchnęły z ulgą.
Aleksandra założyła futro. Uśmiechając się do lustra, powtórzyła słowa: kocham cię Tymoteuszu.
Morze krwi.
Aleksandra stała nad jego brzegiem. Tyle, że już nie była Aleksandrą albo jeszcze się nią nie stała. Tu i teraz nazywała się Wiktoria.
Fale przybliżały się i oddalały. Razem z nimi hałas wielu głosów, fetor gnijących wiecznie ciał. Piekło, które chciało ją pochłonąć. Już prawie mu się udało, ale znów coś nie wyszło.
- Innym razem - zaszeptał wiatr.
P. S. Tym razem szczęśliwy koniec z okazji nowego roku. Pamiętajcie jednak nic nie trwa wiecznie.
Jak zwykle ciekawe losy bohaterów, no a imiona wymiatają ! Cuchnące naftaliną futro, od razu przypomniała mi się szafa mojej babci i przechowywane futro z karakułów, które dla mnie zawsze było nieco podejrzane. No ale ono pamiętało jeszcze powojenne czasy kiedy zimy były srogie więc wybaczam :)
OdpowiedzUsuńO takie właśnie podejrzane futro chodzi.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobało.
Dwie starsze panie zdobyły moje serce :) A wiesz, że sernik to najlepsze ciasto, które mi wychodzi. Fajnie opisujesz rzeczy, trupio blade futro, od razu mi się skojarzyło z futrem ze srebrnych lisów. I co tam dalej z tymi snami, ktoś umrze, dlaczego tak śmierdzi tymi trupami? pisz dalej :)
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo. Ciąg dalszy na pewno nastąpi, choć nie wiem jeszcze kiedy.
UsuńChciałbym bardzo zjeść kawałek Twojego sernika. Może kiedyś na zjeździe blogerów.