Problem z trupem.

Dziś obiecana druga część przygód Ani, która w czasie podróży pociągiem z Warszawy do Gdańska poznaje różnych niewygodnych ludzi. Co z nimi robi albo co oni w niej wywołują już wiecie, a jak nie wiecie to tutaj się dowiecie.



Przeczucie.

Dojechała. Wreszcie. Ostatnie godziny w pociągu nie należały do tych, które by się przeżywało i wspominało z radością. Po spotkaniu z hipisem-bretarianinem straciła ochotę na wyjmowanie cukierków z usypiającym i trującym dodatkiem. Pomyślała sobie, jeszcze się przydadzą, szkoda tracić na przypadkowe ofiary. Zacisnęła zęby. Wytrzymała. 


I oto jest na miejscu. Gdańsk wita ją zimnym wiatrem. Ludzie wysypują się z pociągu. Zapinają kurtki, płaszcze. Zakładają czapki lub kaptury. Spieszą gdzieś do swoich spraw i swoich miejsc. Ania czeka chwilę, aż sobie pójdą i dopiero wtedy idzie w stronę wyjścia z peronu. Zegar dworcowy pokazuje szóstą rano. Zbyt wcześnie, żeby jechać do ciotki, ale Edmund, biznesowy i nie tylko, partner Ani, powinien być już na nogach. Wstaje o czwartej, żeby pobiegać. Taki z niego skowronek. Nawet ciemność mu nie przeszkadza.


- Pojadę. Zrobię mu niespodziankę - postanowiła.

Dopiero w taksówce poczuła, że coś złego wisi w powietrzu. Może Edmund siedzi w łóżku z kochanką? Jeśli tak, to... Jeszcze nie wiedziała co zrobi. Uda, że nic się nie stało, czy chwyci nóż i zabije oboje albo poczęstuje ich cukierkami. Ostatnie wydawało się najprostsze. Tylko czy warto robić raban o jednorazową przygodę? Przecież już na samym początku obiecali sobie wolność, związek bez zobowiązań. Jednak widok innej kobiety u boku Edmunda z trudem przechodzi Ani przez głowę. W zasadzie wcale nie przechodzi jakby zawiesza się i ciśnie jak kawał niestrawionego mięsa.

- Co będzie, to będzie - pociesza się Ania. Może złe przeczucie nie dotyczy Edmunda, ale czegoś innego, na przykład przejechanego po drodze psa, kota lub potrąconej na pasach staruszki.


Kawałek pizzy z papryką.


Na miejsce dotarła bez przeszkód. Nic się nie stało i jednocześnie coś się wydarzyło. Niepokój się zwiększał w miarę jak Ania zbliżała się do domu Edmunda. Słowo dom niezbyt tu pasowało. Oznaczało kamienicę, w której mieszkał i w której ona też mieszkała, gdy nie siedziała w swojej warszawskiej kawalerce. Czasem pół roku, czasem dwa miesiące. Prędzej czy później musiała wrócić do małej lecz własnej przestrzeni. Męczyło ją zbyt długie towarzystwo drugiej osoby, nawet świetnego kumpla i kochanka.


Ania z trudem pokonywała kolejne piętra. Atmosfera robiła się coraz cięższa. Łapała za gardło, twarz i głowę jak gęsta firanka pajęczyny.


Przyczyna leżała w kuchni na białym talerzu w wisienki. Niewinnie wyglądający kawałek pizzy z papryką. Kto go tu zostawił i dlaczego? Oczywiście Edmund, któż by inny. Dobrze wiedział, że Ania nie znosi papryki, a mimo to ... Zaraz, zaraz, przecież go nie uprzedziła, że przyjedzie. Powinna mu wybaczyć? Nie, nie wybaczy. Ani zakręciło się w głowie, gdy wyrzucała pizzę do kosza. 


Problem z trupem.


Poczekała aż się obudzi, a potem poczęstowała go jednym ze swoich cukierków. Wcześniej ją przeprosił. Całował po rękach jak łobuz, który nagle stał się grzecznym chłopcem. Udała, że się nie gniewa. Pozwoliła mu wciągnąć się do łóżka. Przeżyła namiętne chwile na nim i pod nim. To nic, że po raz ostatni. Nie będzie już ani jednego orgazmu na jego ciepłych, szczupłych udach. Przeżyje. Znajdzie sobie kogoś innego, kogoś, kto równie sprawnie przesunie językiem po jej waginie albo okaże się lepszy i w łóżku i w interesach.


Po wszystkim Ania patrzyła na martwą twarz kochanka, spokojną i piękną jak mina śpiącej królewny. Wydaje się, że wystarczy się pochylić, pocałować i szlachetny rycerz się obudzi. Pogodzą się i będą żyć długo i szczęśliwie jak w bajce. Tyle, że to nie jest bajka. Edmund już nie otworzy oczu. Stał się niepotrzebną, niewygodną materią, której trzeba się pozbyć, zanim rozłoży się na mniejsze i mniej ciekawe części.


Ania przeszła do drugiego pokoju. To tutaj na dużym rzucającym się w oczy biurku stał komputer. Włączyła go do sieci. Zalogowała się i weszła do internetu. Wpisała pytanie: jak pozbyć się ciała. Po chwili pojawiły się wyniki: soda kaustyczna, rozdrabniarka przemysłowa, zakopać na cmentarzu pod innym trupem. Same mądrości. Ale kto jej powie jak przenieść trupa na cmentarz albo donieść go do rozdrabniarki? Skąd w ogóle wziąć rozdrabniarkę? Jak rozpuścić ciało w ługu? Czy wanna się przy okazji nie rozleci? Trudności się mnożyły zamiast znikać. Brakowało drugiej osoby, która pomogłaby dźwigać. Może owinąć go w dywan? Wsadzić do kanapy? Poprosić sąsiada, żeby zniósł dywan, kanapę? Nie. Zaraz zacznie się pytać: co, jak, dlaczego. A jak policja się pojawi, opowie jak znosił dziwny pakunek. I już po niej. Może nie? Może przesada. Lepiej jednak dmuchać na zimne niż się poparzyć.


Pytanie co dalej drążyło w głowie Ani głębokie korytarze. Labirynt, z którego nijak nie dało się wyjść. A czas uciekał nieubłaganie. Jeszcze trochę i z Edmunda zrobi się śmierdząca kupa mięsa.


- Co robić? - myślała Ania. - Zostawię go tak jak jest. Powycieram ślady. Wiem, że to najgorszy z możliwych sposobów, ale inaczej się nie da. I szkoda na niego czasu.


Jak postanowiła tak zrobiła.





P. S. Kluczowe słowo brzmi: może. Może kiedyś wrócę do tej opowieści i pociągną ją dalej, a może dam sobie spokój. 









Komentarze

  1. No trzeba ją pociągnąć, bo robi się ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Zobaczymy. Może jeszcze to pociągnę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty