Kałuże smutku.

Czuje, że rosną w niej kałuże smutku, podobne do tych za oknem, ale bardziej ciemne i zimne. Skąd się wzięły? Dlaczego? Jak się ich pozbyć?


Eugenia i Stanisława.

Zimny wiatr i deszcz wygnały je z ławki przed blokiem do domu. Siedzą więc obie na krzesłach u Stanisławy. Piją herbatę i chrupią paluszki.

- Jak tam wybory? Idziesz? - rzuca Eugenia między jednym, a drugim paluszkiem. 
- Jasne, pójdę - Stanisława chciałby zmienić temat, ale nie wie jak. 
- Rozumiem, że będziesz głosować na naszego kandydata - Eugenia patrzy groźnie na Stanisławę.
- Tak - kłamie Stanisława, bo nasz kandydat wcale jej się nie podoba. Żaden z polityków jej się nie podoba, a jeszcze bardziej nie podoba się jej kierunek, w którym zmierza rozmowa z Eugenią. 

- A widziałaś ostatnio Klementynę? - próbuje odwrócić uwagę Eugenii.
- A co? - nadstawia ucha Eugenia.
- Weronika chce do niej wrócić.
- Też coś - oburza się Eugenia. - Klementyna byłaby głupia, gdyby się na to zgodziła. Nie pamięta jak przez nią wylądowała w szpitalu.
- To samo jej mówiłam - Stanisława się uśmiecha. Udało się. Eugenia już nie myśli o naszym kandydacie. I nie z jego powodu wymachuje rękami jakby zrzucała z siebie robaki. 

Weronika.

Znów budzi się o szóstej rano. Za oknem jeszcze noc. Chciałaby z powrotem odpłynąć w sen, przecież nie musi wstawać, nigdzie się nie spieszy. Szkoła się skończyła, praca nie zaczęła, tylko czas ucieka lub rozciąga tak jak teraz, gdy jawa coraz bardziej wdziera się w całe ciało. Przypomina, że w ostatniej chwili zrezygnowała z matury, że w domu u Marka zobaczyła kobietę, która okazała się jego żoną. To ostatnie przytłacza najbardziej. 

Weronika przekręca się na prawy bok. Wsłuchuje w spokojny oddech współlokatorki. Próbuje odepchnąć następną, oczywistą myśl, że trzeba się stąd wyprowadzić. Matka jeszcze nie wie, ale jak się dowie, przestanie dawać pieniądze. Nie będzie utrzymywać darmozjada. Wiele razy jej mówiła, że jeśli skończy szkołę i nie pójdzie na studia, musi utrzymywać się sama.

Weronika kładzie się na plecach. Otwiera i zamyka oczy. Pod powiekami pojawiają się czarne plamy, które zmieniają się w kałuże. Weronika rozpoznaje w nich swój smutek. Za nimi w krzakach kryją się osoby kierujące czasem świadomością Weroniki. Weronika wie jedynie o Gniewnej, istocie z innej planety, obecnie zamkniętej w chatce z czerwonej cegły. Zawsze rano, gdy próbuje zasnąć, widzi ten domek i wiszącą na nim kłódkę. Z środka dociera do niej krzyk Gniewnej. Pozostałe kobiety mieszkają dalej, w innych domach. Jedna z nich Alojza zbliża się do zawieszonego w swoim pokoju ekranu - umysłu Weroniki.

Eugenia i Stanisława.

- Co na to Karol? - pyta Eugenia.
- Na Weronikę? - upewnia się Stanisława.
- Przecież nie na Matkę Boską - oburza się Eugenia.
- Jemu wszystko jedno. Nie rozumie problemu.
- No, tak, głupi był i głupi pozostanie - Eugenia uderza ręką w stół. Stanisławie przypomina się apodyktyczny ojciec. I od razu ma dość koleżanki. Co tu zrobić, żeby sobie poszła?
- Szkoda mi Klementyny. Ona taka...
- Naiwna idiotka. Myśli, że starość oszuka, wiążąc się z facetem i wierzy, że jej siostrzenica się zmieniła. Ech, szkoda gadać.
Chyba szkoda, jeśli Eugenia łapie się za serce.

Alojza.

Od rana porządkuje swoje życie. Energia, z jaką lata po mieszkaniu, zadziwia jej współlokatorkę. Niemożliwe, czy to ta sama dziewczyna, która jeszcze wczoraj nie mogła wstać z łóżka. W dodatku chce wrócić do szkoły, w przyszłym roku podejść do matury, koniecznie studiować psychologię albo kulturoznawstwo. Na razie jednak zacznie pracować. Może nawet razem z Basią w pubie. Wszystko brzmi i wygląda zbyt pięknie. Basia szczypie się w rękę, żeby się upewnić, że nie śpi, że Weronika naprawdę się zmieniła w ciągu jednej nocy.

Sielankę przerywa telefon od chłopaka Weroniki. Nagle jej twarz blednie, oczy jakby się zapadają. Alojza ucieka w nieświadomość, wraca przegrana, przygnębiona właścicielka umysłu Weronika.

Eugenia i Stanisława.

- Dobrze się czujesz? - Stanisława robi zatroskaną minę, jednak w głębi ducha cieszy się, bo Eugenia pójdzie sobie cierpieć do swojego domu. U niej na pewno się nie rozłoży, a nawet jeśli, to Stanisława jakoś chyba zaciągnie ją tam, gdzie trzeba, a jeśli nie zaciągnie...

Na szczęście Eugenia  podnosi się z miejsca jakby wyczuła złe myśli swojej koleżanki.
- Zasiedziałam się - tłumaczy Stanisławie - a obiad sam się nie zrobi.
- No, tak - cieszy się Stanisława. - Musimy kiedyś wybrać się do tej nowej jadłodajni. Blisko i podobno dobre obiady.
Eugenia wzrusza tylko ramionami. Naprawdę źle się czuje jakby jakiś kamień urodził się w sercu.

Weronika.

Nie pamięta jak to się stało, że wstała, że odebrała telefon i choć wcale nie chce idzie na spotkanie z niekochanym facetem. Po drodze jej nogi same skręcają w wąską i mimo dnia, mroczną uliczkę. 


 
P. S. Poszła sobie, a ja zostałam bez ciągu dalszego.
Część poprzednia: Pustka.

 



 

 

Komentarze

  1. Jaka pustka? Czekam na ciąg dalszy .

    OdpowiedzUsuń
  2. Wciągają mnie te bohaterki, oj wciągają :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisane. Plastyczny barwny język. I to niedopowiedzenie, które każe z niecierpliwością oczekiwać na ciąg dalszy!!!
    Postacie bohaterów wybornie namalowane słowem. Sugestywne niezwykle opisy, acz lapidarne.
    Tematyka interesująca - cały cykl byłby fantastyczną kanwą powieści.
    No i jeszcze dobrane fantastycznie grafiki, które ilustrują idealnie treść.
    Brawo, Aniu! Pisz, proszę, dalej :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za tak szczegółowy i miły komentarz.
      Dzięki Tobie mam motywację, by pisać.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty