Powrót miłości.
Ukochani mężczyźni
moich bohaterek wracają.
Ale po co?
I co dalej?
To był niezwykły dzień
i dla jednej i dla drugiej.
Na pewno nie dla Florentyny.
Ta tylko jęknęła, gdy go zobaczyła,
bo zaraz okazało się,
że wcale o nim nie zapomniała.
Filip go nigdy nie zastąpił.
Nie zrobił nic, co by go
z jej serca wymazało.
Zobaczyła go
i poczuła się źle.
Był nadal taki przystojny,
w dodatku opalony.
Być może tak jak ona
był gdzieś w tropikach,
ale z kim i po co wrócił?
Jasne, po Klementynę.
Florentyna jęknęła.
Czuła, że jeszcze chwila,
a się przewróci.
- Co się dzieje?
Zapytał Filip,
jej nowy towarzysz
od czasu szpitala,
w którym leczyła smutek
po Zygmuncie.
- Nic, w głowie mi się zakręciło.
Przepraszam cię. Muszę się położyć.
Próbowała wyjaśnić Filipowi,
a raczej pozbyć się go natychmiast.
Teraz już nie miała ochoty
z nim być. Chciała być sama.
Na spokojnie to przemyśleć,
o ile się da w ogóle zebrać myśli.
Dawno się tak nie czuła,
zupełnie bezradna,
jakby ktoś przeciął ją na pół,
lepiej, jakby strzelił jej w serce.
- Może pójdziemy na spacer?
Filip nie dawał się wyrzucić.
- Nie, innym razem.
Przepraszam cię, muszę zostać sama.
W oczach Filipa widać było
niewypowiedziane pytanie.
Być może nie jedno, ale wiele.
Jednak wstał.
Założył kurtkę i wyszedł.
Coś tam przy tym burknął pod nosem.
Wyraźnie był zdenerwowany.
Nieważne, ważne, że poszedł.
Florentyna położyła się na łóżku
w ubraniu. Musi zebrać myśli, odpocząć.
Tymczasem Zygmunt, winowajca
całego zamieszania już dzwonił
do drzwi Klementyny, kobiety
swojego życia jak ją często
w myślach nazywał.
Otworzyła.
Jakaś inna, jakby starsza,
zgarbiona z siniakiem na twarzy
i kołnierzem ortopedycznym na szyi.
- Boże, co ci się stało?
Miał ochotę się rozpłakać.
- Zygmunt?!
Była zdziwiona,
ale bez entuzjazmu.
Jeszcze to do niej nie dotarło.
Zygmunt ostrożnie przytulił ją
do siebie, chociaż miał ochotę
chwycić i zakręcić młynka
w powietrzu z radości,
że znów ją widzi.
- Miałaś wypadek?
- Nie, to tylko....
Zaczęła i urwała.
- Wejdź proszę.
Dopiero teraz zauważyła,
że nadal stoją na progu
zamiast w mieszkaniu.
- Zrobię ci herbatę.
Zaczęła się krzątać.
- Nie ja ci zrobię,
ale najpierw chodź tutaj.
Przytulił ją i posadził
sobie na kolanach.
- Coś ty, jestem za ciężka.
Klementyna tak długo czekała
na tę chwilę, a teraz
nie potrafiła się nią cieszyć.
Po prostu źle wyglądała
i nadal nosiła w sobie
ten dziwny kamień
po tym co się wydarzyło
między nią, a jej siostrzenicą Weroniką.
- Jesteś moim
słodkim ciężarem.
Zygmunt już ją całował
najpierw delikatnie,
potem coraz bardziej zmysłowo.
Chciała się oprzeć,
ale nie umiała.
Ulegała. Topniała
z każdym jego ruchem,
z każdą zrzuconą
przez niego warstwą ubrania.
Była już w samych majtkach
i staniku, gdy zadzwonił telefon.
W tym samym czasie
Radomiła zanurzała się
w ramiona Kazimierza,
wciąż nie mogąc uwierzyć,
że on jest. Wrócił.
Tak nagle, tak niespodziewanie
jak duch z głębi ruin zamku,
w którym przebywali,
ruin odrestaurowanych
i zamienionych na hotel.
Na razie Kazimierz
tutaj mieszkał po rozwodzie z żoną.
Niedługo znajdzie sobie coś innego,
a jeśli Radomiła nadal go kocha
zamieszka razem z nim.
Brzmiało jak bajka.
Radomiła powoli smakowała
rzeczywistość, przede wszystkim
ciało Kazimierza.
Znów było jak dawniej,
gdy spotykali się
w kupionym dla niej
przez Kazimierza mieszkaniu.
A przecież sobie obiecała,
że z nim koniec.
Obiecywała Dominikowi,
że wyjdzie za niego.
Tyle, że Dominik nie był
Kazimierzem i nigdy
nim nie będzie.
Z nim nie ma,
nie było takiej magii.
Mimo swojego młodego
ciała nigdy nie dorówna Kazimierzowi.
Ich wargi prawie się nie rozłączały.
Podobnie języki.
Kazimierz szybko ją rozebrał,
by po chwili sięgnąć
najpierw palcami, wreszcie językiem
do jej łechtaczki,
tego zwierzątka, które z takim
trudem uspokoiła w szpitalu
po ich rozstaniu.
Jęczała z rozkoszy
coraz bardziej podniecona
i mokra, spragniona jego
ciała w sobie.
W końcu wszedł w nią,
z każdym ruchem
zwiększając jej przyjemność.
Ich ciała tańczyły
na przemian powoli i szybko.
Raz on na górze, raz ona.
Raz z przodu i z tyłu
aż do orgazmu jej i jego.
Potem leżeli przytuleni
do siebie, czekając
aż ich ciała odpoczną,
nabiorą energii do dalszego seksu.
Do Klementyny znów
dzwoniła Helena jej siostra.
Od czasu jak Weronika,
córka Heleny poszła do szpitala,
Helena wcześniej długo milcząca
często się do Klementyny odzywała.
Jasne, miała wyrzuty sumienia.
- Nie martw się. U mnie wszystko
w porządku. Gotuje obiad.
Zadzwonię do ciebie później.
Klementyna szybko się pozbyła
niechcianej w tym momencie siostry.
Niestety równie szybko zdała
sobie sprawę, że jest prawie naga.
Niestety dla Zygmunta,
który nadal pragnął jej ciała.
- Tak nie można.
Odepchnęła go od siebie.
- Dlaczego?
Pytał jakby nie wiedział,
że nie tylko w ich wieku
nie wypada, ale również
przed ślubem porządna
kobieta nie powinna.
- Zrozum to grzech.
Próbowała mu tłumaczyć.
- Nie marudź skarbie.
- Przecież obiecałeś.
Przypomniała mu Klementyna.
Dla Zygmunta grzech nic
nie znaczył. Obietnica jednak tak.
Kiedy jej to obiecywał i po co?
Teraz czuł się
jak oblany zimną wodą.
Klementyna już się od niego
odsunęła. Poszła do kuchni
robić herbatę.
Coś mówiła, ale Zygmunt już
jej nie słuchał. Wyszedł.
Po chwili zadzwonił
do drzwi Florentyny.
Bez słowa wpuściła go do środka.
Czekała na niego i on przyszedł.
Wiedziała, że prędzej
czy później przyjdzie.
O nic się nie pytała.
Bez słowa się rozebrała.
On tylko patrzył i czekał.
I pozwalał, żeby jej ręce
go rozbierały, wargi i język
całowały, żeby go popchnęła
na łóżko, żeby na nim usiadła,
żeby jej biodra i cała miednica
wznosiły się i opadały.
Wyglądało to jak gwałt
dojrzałej, świadomej swego
ciała kobiety na równie
dojrzałym mężczyźnie.
Zresztą jak zwał, tak zwał.
Dla niego był to wspaniały seks,
który uwolnił jego jądra od bólu
i napięcia zbyt długo
nagromadzonego z powodu pruderyjnego
wobec seksu stanowiska Klementyny.
Gdy do niej wracał,
nie myślał, że skończy w objęciach
Florentyny i że będzie mu w tych
ramionach tak dobrze.
Wiedział od dawna, że Florentyna
by chciała i umiała.
Wystarczyło mu spojrzeć w jej oczy,
kiedy przyniosła swoje ciastka
albo zapraszała na filiżankę herbaty.
Nie przypuszczał, że do niej pójdzie,
że jej ulegnie.
Po co to zrobił?
Teraz, gdy jego ciało zostało
zaspokojone nie bardzo wiedział.
- Przyjdziesz jeszcze?
Zapytała Florentyna.
- Tak.
Powiedział, chociaż nie był pewny.
Zrobił coś, czego nigdy wcześniej
nie robił. Zdradził ukochaną kobietę.
Zdrada nawet mu się podobała.
Cieszyły się wszystkie
jak żony marynarzy,
którzy po długiej wędrówce
wrócili do domu.
Radomiła z powrotu
i seksu z Kazimierzem biegała
radośnie po mieszkaniu.
Klementyna i Florentyna
upiekły ciasto.
Nawet Eugenii i Stanisławie,
które jak zwykle usiadły
na ławce pod blokiem
udzieliła się radość.
- Zobaczysz,
niedługo będziemy mieć dwa śluby.
Stwierdziła Eugenia.
- Myślisz, że Klementyna i Zygmunt?
Dopytywała Stanisława.
- I nie tylko, Radomiła i Dominik.
Dzisiaj rano widziałam jak biegła do niego.
Poinformowała Eugenia Stanisławę.
Obie się uśmiechnęły
jakby i one w jakiś sposób zostały
uszczęśliwione cudzym szczęściem.
Nic jednak nie było pewne.
Kazimierz miał następnego
dnia zadzwonić do Radomiły
i nie zadzwonił.
Czy naprawdę rozwiódł się z żoną,
czy tylko pokłócił?
Zygmunt nie przyszedł
ani do Florentyny ani do Klementyny.
Znów gdzieś odszedł?
Czy może schował się,
żeby sobie wszystko jeszcze raz
przemyśleć i poukładać w głowie?
I co dalej? - zastanawiały się kobiety:
Florentyna, Klementyna i Radomiła.
P. S. Na razie nie wiem.
-
Komentarze
Prześlij komentarz