Nic takiego.
Dzisiaj wracam do Florentyny i jej sąsiadów.
Tym razem będzie o Zygmuncie i o tym, co zrobił.
On sam stwierdził, że nic takiego.
Na pewno?
Zdjęcie ze strony. |
Już pierwszego dnia, kiedy się pojawił, Florentyna
straciła dla niego głowę.
Potem było już coraz gorzej i gorzej.
Zwłaszcza wtedy, gdy zobaczyła błysk w jego oku
na widok Klementyny.
Nie mogła tego zrozumieć jak ktoś taki jak Klementyna
może się podobać seksownemu facetowi.
Klementyna była przecież typową szarą myszą
ubraną na czarno i zawsze w starych przesiąkniętych
naftaliną ciuchach.
Ze wszystkich sąsiadek akurat ją musiał wybrać.
Dlaczego los jest taki niesprawiedliwy?
Na nic się zdały wdzięki Florentyny zwykle doceniane
przez wszystkich sąsiadów.
Zygmunt, nowy sąsiad, nie zwracał na nie uwagi.
Przechodził obok niej jakby była zwyczajnym meblem,
a do Klementyny szczerzył zęby.
Florentyna wiedziała, że coś z tym musi zrobić.
Samo się w końcu się nie zrobi.
Musi skierować uwagę Zygmunta na siebie
i odwrócić od Klementyny.
Długo myślała co i jak ma zrobić.
Poszła z tym problemem nawet do wróżki.
Jednak ta jej nie pomogła, wręcz
przeciwnie postraszyła, że może być źle,
jeśli Florentyna rozdzieli Klementynę i Zygmunta.
Podobno, zdaniem wróżki, znali się jeszcze
w poprzednim życiu i teraz znów mieli się połączyć.
Florentyna z góry założyła, że wróżka jest głupia
jak, zresztą wszystkie wróżki.
Niepotrzebnie dla niej czas traciła
i w dodatku pieniądze.
Sama coś wymyśli. Obejdzie się bez cudzej pomocy.
I wymyśliła.
Zaczęła niby od niechcenia zagadywać Zygmunta.
Najpierw łagodnie:
- Klementyna to urocza kobieta, nie uważa pan?
Potem mniej łagodnie:
- Przychodzi do niej pewien pan. Dobrze, może wreszcie
zrzuci z siebie ten ponury kolor.
Nie widać było, żeby jej gadanie dotarło do Zygmunta.
Nadal mu się przy Klementynie oczy świeciły.
I dlatego Florentyna postanowiła wykorzystać swoje
blokowe znajomości.
Byli tacy, którzy dla niej wiele by zrobili.
Jednym z nich 30 letni Dominik,
który nie wiadomo dlaczego chodził
za nią jak pies za kością.
Nie wiadomo dlaczego, bo przecież w bloku
mieszkały też ładne młode dziewczyny,
choćby Radomiła, zresztą nieważne.
Florentyna poprosiła Dominika, żeby od czasu do czasu
poszedł z Klementyną na spacer.
- Ona taka biedna, samotna.
Niech mi pan zrobi przyjemność i wyjdzie z nią czasem.
- Dobrze, jeśli pani prosi - zgodził się Dominik
i zaczął z Klementyną wychodzić na spacery,
a nawet się postarał, żeby wszyscy ich z bloku widzieli.
To był warunek Florentyny, która w zamian obiecała,
że pójdzie z nim do kina.
I tak pewnego dnia Zygmunt ich zobaczył.
Zaczęło się.
Najpierw Zygmunt wylał przez okno wodę
wprost na idącego chodnikiem Dominika.
Miał wtedy na sobie wyjściowy garnitur
i spieszył się na spotkanie w sprawie pracy.
Dominik oczywiście, nie Zygmunt, bo ten
jedynie wyglądał przez okno
w mało wyjściowej koszuli z kołnierzykiem.
Zobaczył Dominika i postanowił skorzystać
z okazji. Polał go wodą, którą przed chwilą
mył podłogę.
Miał nadzieję, że jedno ostrzeżenie wystarczy
i Dominik przestanie się spotykać z Klementyną
Niestety nie wystarczyło.
Przede wszystkim dlatego, że Dominik nie wiedział,
kto i dlaczego tak go potraktował.
Myślał, że to jakiś łobuz dowcipniś
i starał się szybko o wszystkim zapomnieć,
bo jaka może być inna rada na łobuza dowcipnisia.
Tylko obojętność, brak odpowiedzi.
Zygmunt widząc, że jego działanie nie dało
rezultatu ponowił i rozszerzył swoją aktywność.
Pod drzwi Dominika podrzucił starego karpia
z kartką ,,odczep się od Klementyny,,.
I znów nic.
Wtedy wysmarował jego klamkę smołą.
Nic.
Poprosił dawnych kolegów, żeby go pobili.
Nic.
Dominik wydawał się być niepokonany.
Obojętność, z jaką reagował,
coraz bardziej wkurzała Zygmunta.
Dlatego zrobił, to co zrobił.
Pewnej nocy wstał i wysmarował ławkę
przed klatką Dominika smołą.
Następnego dnia wrzało.
Dominik jeszcze na ławce nie siedział, ale inni owszem.
Była wśród nich Florentyna, Eugenia, Stanisława,
Józek, Tadeusz, a nawet zmęczony listonosz.
- Wiem, wiem, kto to zrobił. - Krzyczała Florentyna.
- Kto? - Krzyczeli sąsiedzi.
- Najpierw sama z nim pogadam.
Złość złością, a miłość miłością albo zadurzenie
albo cokolwiek to było, a co nie pozwalało Florentynie tak
po prostu zdradzić Zygmunta.
Zostawiła sąsiadów. Zdjęła brudną sukienkę.
Założyła inną i poszła do Zygmunta.
- Wiem, że to pan. - Powiedziała.
- Niech pan przeprosi sąsiadów i przestanie dokuczać Dominikowi.
- Niby dlaczego mam to zrobić?
- Dlatego, że im powiem i pana zlinczują.
Oni są do wszystkiego zdolni.
- Akurat.
- Zresztą ja nic nie zrobiłem.
- W takim razie, idę im powiedzieć.
Wydawało się, że Zygmunt nigdy w życiu nikogo nie przeprosi.
A jednak w końcu zmiękł.
Może dlatego, że Florentyna zagroziła, że powie Klementynie,
która o niczym jeszcze nie wiedziała, bo jak zwykle była
do tyłu z blokowymi nowościami.
Zygmunt zszedł na dół i przeprosił sąsiadów.
Mówił coś o nieszczęśliwym wypadku.
Upadł wczoraj wieczorem na ławkę i rozlał smołę.
Powiedział to z takim wdziękiem,
że wszyscy mu wybaczyli również Dominik.
Nic takiego się nie stało.
Tylko Florentyna płakała do poduszki, że nie udało
się jej odwrócić uwagi Zygmunta od Klementyny.
Komentarze
Prześlij komentarz