Nie uwierzysz, co stało się Florentynie
Czas wrócić do Florentyny.
Przyznaję, mojej ulubionej bohaterki.
Co tym razem się jej przydarzyło?
Jak to skomentowała wszystkowiedząca Eugenia?
Jak zareagowały Stanisława i Klementyna?
I najważniejsze, skąd się wzięła
tak nagle rodzina Florentyny,
dotąd całkiem niewidzialna?
Wszystko po kolei już za chwilę.
Jeszcze dedykacja:
Dla upierdliwych
bliskich i dalszych krewnych,
którzy skutecznie ranią Was swoim
językiem i nie tylko.
Zdjęcie zabrane z stąd
Florentyna zawsze uważała się
za rozsądną i twardą kobietę.
Nigdy nikomu nie dała sobie
w kaszę dmuchać.
I to ona zwykle wsiadała innym
na głowę. Nie inni jej.
Gdyby ją porównać z postacią
z książki, byłaby na pewno małą Mi
z jej ulubionych Muminków.
Na swój sposób miłą
i złośliwą,
uroczą i brzydką
czyli trzy w jednym jakby
powiedział Zygmunt,
jeśli ktoś w ogóle zapytałby
go o zdanie.
Niestety w tej historii ani jego
ani Florentyny nikt o nic nie pytał.
Pewnego dnia latem na ulubionej ławce
pod blokiem usiadła Eugenia i Stanisława.
- Wiesz co się stało Florci? - zapytała Eugenia.
Po jej minie widać było, że ona wie
i aż pęka z chęci opowiedzenia wszystkiego
Stanisławie i potem oczywiście innym.
Dlatego nie czekała na odpowiedź
i zaraz mówiła dalej.
- Jest w szpitalu dla wariatów.
Pocięła się i ją zabrali.
- Cooo? - zdołała jakoś wyjęczeć Stanisława.
Gdyby teraz coś jadła z pewnością by się zakrztusiła.
- Tak, nasza pani mądrala dostała za swoje.
Na twarzy Eugenii malowała się duma
jakby przed chwilą odkryła Amerykę.
- No, co ty. Dlaczego tak mówisz?
- A ona czemu mówi o mnie moherka?
- Mówi? Nie słyszałam?
Zdziwiła się Stanisława,
a Eugenia skrzywiła.
Nie raz i nie dwa Florentyna skrytykowała
wścibską naturę Eugenii.
Może i powiedziała coś o moherze.
Stanisława tego nie pamiętała.
- Ale przecież masz taki beret moherowy
i o to jej pewnie chodziło.
Starała się jakoś pocieszyć koleżankę.
- Ech jakaś ty głupia - westchnęła Eugenia.
Jakbyś nie wiedziała, że tak bezbożnicy
nazywają katolików.
- Nie wiedziałam, ale co z tą Florentyną?
Stanisławie było przykro z powodu epitetu
niedbale rzuconego przez Eugenię.
Jednak jej ciekawość była o wiele większa
od przykrości.
- Mówię przecież, siedzi w szpitalu,
a jej siostry siedzą u niej w domu.
- Co, jakie siostry?
- Jakie, jakie? Popatrz sobie, to zobaczysz.
Jedna czarna, druga brązowa.
- Brunetka i ruda.
- Nie, czarno ubrana i brązowa ubrana.
Włosy mają siwe.
- To chyba nie siostry. Niepodobne do niej.
Stanisława zawsze zazdrościła włosów Florentynie.
Były długie i zwijały się w ciemne loki.
Nie za ciemne. Takie w sam raz.
- Z księżyca spadłaś chyba.
Znów westchnęła Eugenia.
- Florcia farbuje, a te nie.
Poza tym obie takie paniusie, co tyłki mają
wyżej niż srają.
- Nic nie mówią do ciebie?
Stanisława dobrze wiedziała dlaczego wobec
niektórych ludzi Eugenia bywa niemiła.
Zazwyczaj byli to ci, którzy wykazywali
odporność wyjątkową na jej wścibskie pytania.
Teraz jakby przez mgłę przypomniała sobie,
że ostatnio widziała jakieś dwie nieznane babki
i miała nawet zapytać Eugenię, kim one są.
Potem się czymś zajęła i o babkach zapomniała.
Na szczęście Eugenia teraz jej wszystko
powiedziała. Prawie wszystko.
- Odwiedzimy Florcię w tym szpitalu?
Zapytała Eugenię.
- Nie. Do wariatów to ja nie chodzę.
Jakbym się zaraziła, to co by było,
pomyślałaś?
- To się tym można zarazić?
- Nigdy nic nie wiadomo.
Stanisława nie wiedziała, co o tym myśleć.
Na szczęście do ich ławki zbliżał się listonosz
i jej uwaga oraz uwaga Eugenii przeniosła
się na niego.
Obie były ciekawe,czy przyniósł im jakiś
list od rodziny, która o nich też nie pamiętała,
ale może kiedyś sobie przypomni
tak jak bliscy Florentyny.
Tymczasem Florentyna siedziała na łóżku
w szpitalu psychiatrycznym na oddziale zamkniętym.
W sali oprócz niej były jeszcze dwie
niedoszłe samobójczynie oraz jedna schizofreniczka.
Wszystkie były jednocześnie
upierdliwe i sympatyczne.
Jednak gdyby je porównać do sióstr
Florentyny, zdecydowanie były aniołami.
Zresztą Florentyna i tak nie miała siły,
żeby je porównywać.
Myśli jej się mieszały. Raz stawały.
Raz goniły w nieznanym kierunku.
Jak to zwykle bywa po silnych
środkach uspakajających
i po tym, co zrobiła.
Raczej, co próbowała zrobić.
Chciała się zabić.
Przygotowała więc gorącą kąpiel
w dużej wannie i podcięła sobie żyły.
Jej zdaniem był to najlepszy sposób
na spokojne odejście z tego świata.
Niestety lub na szczęście
w najbardziej krytycznym momencie
pojawiła się Jola jedna z jej upierdliwych
sióstr.
Florentyna zawsze miała nadzieję,
że im uciekała i teraz może mówić
wszystkim, że jest jedynaczką z domu dziecka
bez przeszłości, bo ta była jej niepotrzebna.
Nie udało się.
Siostry jak zwykle ją wyśledziły.
Znów się pojawiły i znów coś jej marudziły
o przyzwoitym życiu i oczywiście
o jej wariactwie.
- Zawsze byłaś głupia, ale że aż tak,
to bym nie pomyślała.
Powiedziała Jola.
- Nie chcemy cię znać.
Od dzisiaj już nie jesteś naszą siostrą.
Wykrzyczała Dorota.
Florentyna pokiwała tylko głową.
Dobrze wiedziała, że siostry
jedno mówią, drugie robią,
przeważnie jak robią to bez sensu
jakby jej na złość.
- Dobrze się składa, bo ja też się was
wyrzekłam. Sporządzimy umowę
i będzie po sprawie.
Stwierdziła Florentyna.
- I jeszcze dowcipna. - Oburzyła się Jola.
- Myślisz, że coś od nas dostaniesz
i dlatego to zrobiłaś, ale się mylisz guzik dostaniesz.
- Już dostałam.
- Chora niby, a jeszcze pyskuje.
Złościła się Dorota.
- Idziemy sobie i więcej nas nie zobaczysz.
Pogroziła Jola, po czym naprawdę sobie poszły.
Tylko na jak długo?
Florentyna położyła się spać.
Potem wstała coś zjadła i znów spała.
Jeśli siedziała to krótko.
Była zmęczona. Nie miała siły.
Chciało się jej spać.
- To od tych leków.- Poinformowała ją jedna
z niedoszłych samobójczyń.
Podobno próbowała się powiesić
i dlatego teraz chodziła z kołnierzem.
Ta druga z kolei chciała się otruć
albo udławić i dotąd tęsknie patrzyła
na przedmioty wokół jakby
się zastanawiała co jeszcze może
umieścić w swoim gardle,
żeby tym razem skutecznie odejść
z tego świata.
- Jak zobaczą, że jest z panią lepiej
zaczną je odstawiać.
Pocieszyła ją ta od kołnierza.
Być może bardziej zdrowa od
tej od trucia.
- Mam na imię Klaudia.
A pani?
Wyraźnie miała ochotę rozmawiać
z Florentyną, która przez chwilę
zastanawiała się zanim odpowiedziała.
- Florentyna.
- Ładnie. Takie niespotykane imię.
Nie to co moje. Na każdym kroku
jakaś Klaudia. Imię modne, to mi mama dała.
Ona tylko modne lubi imiona i rzeczy.
A ta pani matka, to która ta w czarnym
czy ta w brązowym?
- Matka?
Zdziwiła się Florentyna,
całkiem zapominając o swoim innym
całkiem młodym niepasującym do wieku
wyglądzie.
- To siostry.
Przyznała się w końcu.
- Starsze?
- Młodsze.
Klaudia dziwnie na nią spojrzała.
- Nie wierzę. Staro wyglądają,
a pani młodo.
- Tak jakoś. Nie wiem dlaczego.
Florentyna się położyła.
Nie miała już siły rozmawiać.
Następnego dnia wszystko się powtórzyło,
z tą małą różnicą, że tym razem odezwała się
schizofreniczka.
Ni z tego ni z owego uśmiechnęła się
do Florentyny i powiedziała.
- Dzień dobry, jestem Bogusia.
- Florentyna.
Patrzyła na nią jednym okiem.
Drugiego nie chciało się jej otworzyć.
- Nie warto się nim przejmować.
- Skąd wiesz, że się kimś przejmuję.
Gdyby miała siłę Florentyna
na pewno bardziej by się zdziwiła.
- Słyszę myśli.
Pochwaliła się Bogusia.
- Czasem są straszne i się boję.
Czasem smutne i płaczę.
A u pani takie dziwne, poplątane.
Florentyna otworzyła drugie oko.
- Jego też widzisz? Jak wygląda?
Była pewna, że teraz schizofreniczka
się zamknie albo coś zmyśli, a ona
będzie mogła spać dalej.
Już nawet zamknęła oczy.
- On jest przystojnym starszym
panem. Sama bym chciała poznać takiego.
Podoba mi się. Ma na imię Zygmunt.
Tego się Florentyna nie spodziewała.
Z wrażenia aż usiadła na łóżku.
- A ty kto? Jasnowidz?
Zapytała.
- Ciszej, błagam, bo oni się dowiedzą.
Bogusia zakryła uszy.
- Kto? Jacy oni?
Nie było odpowiedzi.
Bogusia schowała się pod kołdrą.
- Z nią tak zawsze. Nic nie może powiedzieć.
Głosy słyszy. - Odezwała się niedoszła
samobójczyni od trucia.
- Pani też coś powiedziała?
- Nie jedno, ale jak chciałam więcej
schowała się tak jak teraz.
Zawsze mówi, że oni jej nie pozwalają.
- Ale jacy oni?
- Kto tam wie?
Ta od trucia wzruszyła ramionami.
- Ja też z powodu faceta.- Poskarżyła się.
Chyba wszystkie tu jesteśmy z jednego powodu.
- Ona też?
Florentyna wskazała Bogusię.
- Też. Kiedyś mówiła. Jeden taki w głowie jej
zawrócił, a jak mu dała, co chciał, to rzucił.
Zawsze to samo.
No, tak. - Pomyślała Florentyna.
Oczy zaraz wypełniły się jej łzami
na wspomnienie Zygmunta całującego
ich wspólną sąsiadkę Klementynę.
Gdyby parę miesięcy wcześniej
ktoś by jej powiedział, że z powodu
faceta straci ochotę do życia,
wyśmiała by go.
Prawda jest taka, że nigdy
nie łączyło jej z mężczyznami
coś więcej oprócz seksu.
Raz lepszy, raz gorszy
nie stawał na drodze jej niezależności.
Miała swoją pracę i hobby,
przyjaciółki lub koleżanki
i to jej wystarczało.
Dzieci ani męża nie chciała.
Luźne związki były dla niej najlepsze.
A tu nagle coś takiego.
Świat stanął na głowie.
Straciła apetyt. Nie mogła spać.
Odechciało się jej jogi,
malowania, haftowania poduszek
i robienia maskotek, spacerów
i biegania. Wszystkiego.
Budziła się rano z lękiem.
Znów nowy dzień.
Znów zobaczy Klementynę,
która w końcu dała się uwieść
Zygmuntowi.
Przecież on jest zwykłym facetem.
Tłumaczyła sobie.
A jednak niezupełnie.
Lubiła jego zmarszczki,
siwe włosy i proste szczupłe ciało.
Sposób w jaki chodził,
w jaki mówił,
uśmiechał się albo wzruszał ramionami.
Czasem zaniosła mu ciasteczka
własnej roboty, myśląc, że przez żołądek
trafi do jego serca.
Dziękował. Wpuszczał ją na chwilę
na herbatę, a zaraz potem wychodził
z Klementyną na spacer.
Odejście z tego świata nagle stało
się pociągające. Tu nic jej nie cieszyło.
Po co i dla kogo ma dalej żyć.
Bez sensu.
I doszła do ostatecznego kroku.
I jak zwykle siostra jej przeszkodziła.
Na szczęście leki uspakajające
i antydepresyjne zaczęły powoli działać.
Na oddziale poznała jednego pana,
który też był niedoszłym samobójcą
z upierdliwą rodzinką w postaci córki
i jej męża. W wolnej chwili pisał pamiętnik
i wiersze. Dużo czytał. Lubił słuchać muzyki.
Lubił też spacery, jak im wreszcie
pozwolili wychodzić do szpitalnego parku.
Florentyna powoli się uspakajała.
Pewnego dnia odwiedziła ją Klementyna.
Przyniosła jej swoje ciasto z jabłkami.
- Chciałam przyjść razem z Eugenią
i Stanisławą, ale one ostatnio bardzo zajęte.
Powiedziała.
- Nic nie szkodzi. Ważne, że ty przyszłaś.
Florentyna starała się być miła,
chociaż, prawdę mówiąc, już nie lubiła
Klementyny. Zresztą, czy ją kiedykolwiek
lubiła?
- Mam coś jeszcze dla ciebie.
Klementyna wyjęła z torby książkę.
- Coś o depresji. Czytałam ją, kiedy mąż umarł.
Bardzo mi pomogła.
- Ooo?! - Zdziwiła się i ucieszyła Florentyna.
Rzadko ktoś jej dawał książki w prezencie.
Poza tym ta była jej ulubionego autora
Jona Kabata Zinna ,, Świadomą drogą przez depresję,,.
- Na pewno ciekawa. Dziękuję.
- Gdybym jeszcze mogła ci jakoś pomóc, powiedz.
- Pozdrów Zygmunta.
- Już się z nim nie spotykam.
- Dlaczego?
Florentyna była zdziwiona. Jak można przestać
spotykać się z takim facetem.
- Wyjechał sobie gdzieś bez słowa pożegnania.
Oczy Klementyny zaszkliły się niebezpiecznie,
jakby za chwilę miała się rozpłakać.
Florentynie nagle zrobiło się jej żal,
chociaż z drugiej strony się ucieszyła,
że nie będzie już widziała Klementyny
z Zygmuntem całujących się na ulicy.
- Wróci na pewno.
Wcale nie chciała, żeby wrócił,
ale coś trzeba było powiedzieć, bo na płacz
Klementy też nie miała ochoty.
Lepiej niech sobie w domu popłacze.
Minął znów jakiś czas.
Florentyna brała leki, spała,
jadła, rozmawiała ze swoimi koleżankami
ze szpitalnej sali i poznawała bliżej Filipa
z sąsiedniej sali.
Gdy wreszcie poczuła się lepiej,
pojawiły się siostry.
- Przyniosłyśmy ci zupę ogórkową.
Powiedziała Jola.
- Nie lubię zupy ogórkowej.
Skrzywiła się Florentyna.
- Ty nic nie lubisz.- Krzyknęła Dorota,
która zwykle w ten sposób porozumiewała
się z innymi.
- Tylko szlajać się lubisz z facetami.
Dodała równie donośnie,
zupełnie jakby była głucha,
a może była od oglądania
telewizji na cały regulator.
- Pilnowałyśmy ci mieszkanie - pochwaliła się Jola.
- A po co?
Zdumiała się Florentyna.
- Lepiej byś podziękowała - Burknęła Dorota.
Gdyby nie my nie wiadomo,
co by się stało. Życie ci uratowałyśmy,
a mieszkanie przed złodziejami broniłyśmy.
I nie myśl sobie, że było łatwo.
Te twoje sąsiadki ciągle się tam kręciły.
Wypytywały. Zwłaszcza taka jedna.
Florentyna już wiedziała.
Chodziło o Eugenię. Ona zawsze pytała.
Tylko tym razem trafiła kosa na kamień
czyli na jej siostry. One mówiły,
co chciały i komu chciały.
- Wstydu nam narobiłaś.
W kościele się przez ciebie pokazać nie mogę.
Narzekała Jola.
- Obiecaj zaraz, że już tak nie będziesz
i zamieszkasz z nami.
Powiedziały to razem.
Tyle, że Joli prawie słychać nie było
przy donośnej Dorocie.
- Co takiego?- zdenerwowała się Florentyna.
Nigdzie się nie przeprowadzę.
Nie chcę z wami mieszkać, a teraz już sobie
idźcie. Źle się czuję.
- Nie denerwuj się kochana.
Zawołamy lekarza. Coś ci da na uspokojenie.
Jola pogłaskała ją po głowie.
Zwyczaj, którego Florentyna nie znosiła.
- Idźcie sobie. Muszę odpocząć.
Histeryczny głos Florentyny nie pozostawił im wyboru.
Poszły sobie.
Pewnego dnia znów się spotkały
Eugenia i Stanisława.
Usiadły na ławce w grubych płaszczach.
Była jesień. Dni zimne i krótkie,
ale one i tak czasem sobie usiadły
na chwilę. Oczywiście po to,
żeby wymienić się najnowszymi plotkami.
- Florcia wyjechała - powiedziała Eugenia.
- Gdzie? - zapytała Stanisława.
- Na Karaiby razem z tym swoim
nowym facetem.
- Ma jakiegoś?
- Ech - westchnęła Eugenia, jakby
nie mogła pojąć niewiedzy koleżanki
i tego jak ona może żyć nie wiedząc wszystkiego.
- Ma na imię Filip. Poznali się w szpitalu.
Zaprosił ją na tą wycieczkę. To i pojechała.
- Dobrze. Znaczy się lepiej jej.
Nie będzie już się zabijać.
- Może dla odmiany wyjdzie za mąż.
Eugenia już widziała się na ślubie
i weselu sąsiadki. Na stołach ciasta
i różne przysmaki.
- Idę już obiad robić - oznajmiła,
bo od tych wyobrażeń zrobiła się głodna.
Obie wstały i ruszyły do domu.
P. S. Co dalej z Florentyną i całą resztą?
Innym razem.
Książkę Jona Kabata Zinna
,,Świadomą drogą przez depresję,, polecam
wszystkim z takimi problemami.
Komentarze
Prześlij komentarz